środa, 19 grudnia 2018

Relacja: Vallentuna Aviators C-47 "Skytrain" (Douglas DC-3 "Dakota")

Lot ponad 70-letnią maszyną był dla mnie prawdopodobnie nie mniejszym zaskoczeniem niż dla Was ten post. Oczekiwałem podczas Gdynia Aerobaltic 2018 spotkania ze znaną mi "Daisy", czyli szwedzką Dakotą o rejestracji SE-CPF, jednak dalsza część historii miała o wiele więcej zwrotów akcji niż niejeden film.


Gdy na zaledwie kilka dni przed pokazami dowiedziałem się o przewidywanym locie prasowym, a dzień przed lotem o tym, iż będę miał szczęście znaleźć się na jego pokładzie, byłem wniebowzięty. Obawiałem się jedynie problemów technicznych, które często dokuczają starszym maszynom i potrafią pokrzyżować plany. Kilka dni wcześniej Daisy miała groźnie wyglądającą awarię silnika (w czasie lotu do bazy macierzystej po... wymianie silnika na nowy w niderlandzkim Lelystad).

W dzień lotu, piątek 17 sierpnia, od rana śledziłem Flightradar24 i gdy na podejściu do gdyńskiego lotniska zobaczyłem inną, wyprodukowaną w 1944 roku, Dakotę o amerykańskich numerach rejestracyjnych N41CQ, wiedziałem już o co chodzi.

Jakkolwiek niewdzięcznie to zabrzmi, poczułem rozczarowanie. Od lat dokładałem starań, by wsiąść na pokład "Daisy" i nie byłem w stanie uwierzyć, jak niewiele zabrakło, by spełnić moje marzenie. Jednak jeśli "nagrodą pocieszenia" na każde rozczarowanie w życiu miałby być lot zabytkową maszyną, ciężko byłoby mnie zastać bez uśmiechu na twarzy. ;-)

Po zbiórce przed biurowcem zarządu portu lotniczego Gdynia-Kosakowo, wybrani szczęśliwcy zostali przewiezieni do samolotu busikiem.


W pobliżu maszyny stały też inne, ciekawe maszyny, m.in. zespół akrobacyjny Baltic Bees na odrzutowych L-39 Albatros, zabytkowe myśliwce odrzutowe produkcji Saaba oraz kilka maszyn tłokowych (np. AT-6 Harvard czy Jak-3).

Widoczny na pierwszym planie szwedzki Saab JA-37 Viggen
Jednak największym zainteresowaniem cieszyła się maszyna, która lada moment miała nas zabrać w wyjątkowy rejs nad Zatoką Gdańską.


Należąca do szwedzkiego stowarzyszenia Vallentuna Aviatörförening, z miejscowości Vallentuna pod Sztokholmem, maszyna to C-47 "Skytrain" o szlachetnym imieniu "Królowa Kongo" ze względu na swoją karierę w Afryce w latach '70 i '80.

Douglas DC-3, czyli kultowa i ikoniczna "Dakota", to cywilna wersja popularnego w czasie II Wojny Światowej C-47 "Skytrain", jednak ze względu na ogromne podobieństwo obu maszyn, przyjęło się nazywanie obu z nich mianem "Dakoty".


Jeszcze przed wejściem na pokład, ekipy telewizyjne postanowiły przeprowadzić z pilotami wywiady na tle maszyny w spektakularnych kolorach.



Korzystając z wolnej chwili, zająłem się fotografowaniem z bliska detali maszyny, np. piorunochronu.


Gdy jeden z wywiadów się zakończył, zamieniłem kilka słów z kapitanem (a właściwie jednym z kapitanów, gdyż obaj dżentelmeni zasiadający w kokpicie mogli pochwalić się czterema belkami na pagonach) o wspólnych znajomych oraz pechowym losie "Daisy". Jak dowiedziałem się później, będzie ona uziemiona do końca sezonu.

W nowych maszynach nie spotkacie prostokątnych okien ze względu na naprężenia w kadłubie, o których dowiedziano się dopiero po wprowadzeniu pierwszych odrzutowców pasażerskich (De Havilland Comet)
Wnętrze maszyny sprawiało, zgodnie z oczekiwaniami, wrażenie podróży w czasie o co najmniej kilka dekad. Standardowo Dakoty w liniach lotniczych zabierały na pokład ok. 26 pasażerów, jednak w tej konkretnej maszynie miejsc jest zaledwie 18, co zapewnia większy komfort podróżnym.

Najbardziej zaskoczył mnie układ foteli 2+1 ze stolikami i fotelami zarówno zgodnymi z kierunkiem lotu, jak i przeciwnymi do niego.




Dla siebie wybrałem pierwsze miejsce zgodne z kierunkiem lotu po prawej stronie, w "pojedynczym" rzędzie (tzn. jednocześnie pod oknem i przy przejściu), by móc obserwować pracę silników w trakcie lotu i mieć swobodę przemieszczania.

Pomimo pozornie niewielkiej odległości między fotelami, miejsca na nogi było wystarczająco dużo, by nie stykać się kolanami z sąsiadem.

Widok z mojego fotela na wejście do przestronnej kabiny pilotów, która pozostawała otwarta przez cały lot
Byłem tak zafascynowany wiekową maszyną, że mógłbym siedzieć nawet na plastikowym krześle z Ikei, ale dla bardziej wymagających zaznaczę, że siedzenia były szerokie i stosunkowo wygodne. Choć nie można było odchylać oparć foteli, "regulowane" były podłokietniki, tzn. można było je schować, a stoliczki po rozłożeniu świetnie nadawały się np. do partyjki szachów.


Gdy drzwi zostały zamknięte, jeden z pilotów poinformował nas o położeniu dwóch wyjść ewakuacyjnych i toalety (tak, na pokładzie znajduje się sprawna toaleta - w ogonie samolotu), zakazie palenia oraz konieczności zajęcia miejsc, gdy znak zapiętych pasów zostanie włączony.

Za drzwiami znajduje się toaleta, a w ich pobliżu różnego rodzaju narzędzia i sprzęt, np. bloki do kół używane podczas parkowania czy zabezpieczenia do steru kierunku
Minuty wewnątrz rozgrzanego kadłuba mijały niemiłosiernie wolno, szczególnie po zamknięciu drzwi. Pomimo uruchomienia silników, powietrze w środku było rozgrzane do czerwoności i czułem, jak kropelki potu spływały mi po czole. W pewnym momencie pilot zakomunikował, że czekamy na wolny pas i potrzebujemy jeszcze kilku minut.

Gdy po ok. 3-4 kolejnych minutach wreszcie zaczęliśmy powoli przesuwać się do przodu, z prawej strony mogliśmy podziwiać wszystkie odrzutowe maszyny czekające na pokazy następnego dnia, w tym zespół "Baltic Bees" w efektownym malowaniu przypominającym najsłynniejszy na świecie zespół akrobacyjny, czyli amerykański "Blue Angels".

Przypominający kształtem Messerschmitta Me-163 szwedzki Saab J29 Tunnan (na szaro), a za nim Saab JA37 Viggen (na zielono)
Gdy wtoczyliśmy się na pas i zaczęliśmy rozbieg, charakterystycznym momentem było podniesienie się tylnego koła. W trakcie postoju kadłub maszyny jest mocno pochylony do tyłu (dziób i ogon nie leżą na prostej równoległej do ziemi), lecz po nabraniu prędkości maszyna ustawia się poziomo do powierzchni i w tym momencie powoli zaczyna odrywać się od pasa.

Wieża kontroli lotów portu lotniczego Gdynia-Kosakowo oraz płyta postojowa wojskowej części lotniska
Ze względu na położenie lotniska, już kilkanaście sekund po starcie było widać morze z kilku stron. Po niecałych 2 minutach lotu przecięliśmy linię brzegową w Rewie, wlatując nad Zatokę Pucką.

Masywny płat skrzydła przysłania większość popularnej turystycznie miejscowości
Po osiągnięciu ok. 300 metrów, wyrównaliśmy i utrzymywaliśmy stałą wysokość do końca lotu.


Choć nie przedstawiono nam planowanej trasy, bardzo szybko stało się jasne, iż będzie ona przebiegała nad Półwyspem Helskim.

Władysławowo
Po ciasnym zakręcie nad Władysławowem, Półwysep ukazał się nam (przynajmniej tym siedzącym po prawej stronie maszyny) w całej okazałości.

Jako że było tuż po 13., a po zakręcie w stronę Helu prawa burta maszyny była wystawiona centralnie na południe, ilość promieni słonecznych wpadających przez moje okno była oszałamiająca. Nie tylko uniemożliwiało to robienie zdjęć, ale ze względu na silny poblask od wody, nawet patrzenie gołym okiem było zdecydowanie utrudnione.


Nie zmartwiłem się tym za bardzo, gdyż przed startem zostaliśmy przez pilotów poinformowani, iż po wyłączeniu znaku "zapiąć pasy", zapraszają oni wszystkich (po kolei) do kokpitu. Było w nim już kilka osób, w tym jedna z ekip telewizyjnych przeprowadzająca wywiad z pilotami. Jestem ciekaw, na ile im się udał, zważywszy na kiepskie (w porównaniu ze współczesnymi odrzutowcami) wyciszenie kabiny pilotów.

Gdy skończyli, skorzystałem z chwili na zrobienie kilku zdjęć wirtuozów za sterami klasyka.

Choć ogromny wysiłek jest kładziony na zachowanie maszyny w stanie jak najbardziej zbliżonym do oryginalnego, w kokpicie zamontowano kilka nowoczesnych usprawnień, np. GPS
We współczesnych samolotach, chociażby w Boeingu 737, od drzwi kokpitu do foteli pilotów jest raptem kilkadziesiąt centymetrów, jednak w starej Dakocie ta odległość to raczej 3-4 metry (i mnóstwo zakamarków do obejrzenia)!

Spora kolekcja naklejek okolicznościowych zaświadcza o bogatej historii udziałów w zlotach klasycznych maszyn
Podłużne okienko daje pilotom możliwość przyjrzenia się skrzydłom bez opuszczania kabiny pilotów
Jednak mój ulubiony detal maszyna zawdzięcza wojskowemu rodowodowi - kopułę obserwacyjną!

Widok w kierunku ogona przez kopułę obserwacyjną
Po kilku minutach lotu wzdłuż półwyspu, przecięliśmy jego linię w okolicy Jastarni i skierowaliśmy się wewnątrz Zatoki Gdańskiej.

Widzicie malutką polanę pośród lasu w górnej części zdjęcia? To lądowisko w Jastarni
Każda chwila w wyjątkowej maszynie była magiczna i chłonąłem ją całym sobą, dlatego w dalszym ciągu nie mogę się zdecydować, czy lot wydawał mi się długi, czy krótki.

Ujmując sprawę obiektywnie, po ok. 16 minutach został ponownie podświetlony (elektroniczny!) sygnał zapięcia pasów i rozpoczęliśmy przygotowania do lądowania.


Spragnieni jak najlepszego materiału, przedstawiciele części mediów starali się wykorzystać każdą chwilę i ostatni z nich na dobre usiedli w swoich fotelach dopiero kilkanaście sekund przed (delikatnym) przyziemieniem.

Podobnie jak przed startem, przejazd maszyny na miejsce postojowe również wywołał ogromne zainteresowanie

Widoczne trybuny spotterskie następnego dnia pękały w szwach
Ciężko opuścić tak fantastyczną maszynę. Ukrop panujący we wnętrzu już po wylądowaniu zdecydowanie ułatwił mi jednak rozstanie.

Gdy wszyscy pasażerowie opuścili pokład, "Królowa Kongo" została ręcznie obrócona do ostatecznej pozycji parkingowej.


Nie da się ukryć, że jestem ogromnym fanem tego malowania i dbałości o szczegóły!
Choć sam lot trwał niespełna 20 minut, pozwolił mi "odhaczyć" jeden z punktów na liście moich marzeń - lot Dakotą. Start z lotniska w rodzinnym mieście i przelot nad niebywale malowniczym Półwyspem Helskim, latem najbardziej pożądanym kierunkiem w Polsce, jeszcze tylko zwiększył ilość rumieńców na mojej twarzy.

Trasa przelotu na podstawie zapisu z Flightradar24
Nim popadnę w zbytni patetyzm, zaznaczę, że lot był niezwykle gładki, a silniki wcale nie były tak głośne, jak można by się było spodziewać. Zdecydowanie cichsze niż chociażby w nowoczesnym (turbośmigłowym) Dashu.

Jeśli jakimś cudem nie udało mi się jeszcze wyraźnie tego zakomunikować, Dakota to "Święty Graal" lotnictwa. Maszyna nie tylko brała udział w II WŚ czy w moście powietrznym w czasie blokady Berlina, lecz także zrewolucjonizowała rynek pasażerskich (a później również towarowych) przewozów lotniczych, docierając w niedostępne wcześniej miejsca.


Lot tą, ponad 70-letnią, maszyną to marzenie każdego avgeeka, jednak liczbę sprawnych egzemplarzy w Europie szacowałbym na zaledwie kilkanaście sztuk, co czyni spełnienie marzeń stosunkowo trudnym. Chyba właśnie z tego powodu nie potrafię uwierzyć, że mi udało się je spełnić tak blisko domu, w fantastycznej atmosferze i pogodzie, podczas lotu nad polskim wybrzeżem.

Lecieliście kiedyś samolotem starszym od Was samych? 

Udostępnij:

4 komentarze:

  1. Think I mentioned this before - the oldest plane I've been on is '43 Dragon Rapide from Duxford Aerodrome - very affordable and highly recommended. They also offer flights on Spitfire but the price is just crazy.

    That being said, I'm not specifically looking for 'vintage' planes but rather 'legendary' ones - e.g. glad that I caught MD-80 while SAS still used them. Volotea flies B717 in Europe and I was on one of these. Twin Otter is used between Copenhagen and Aarhus - done this too.

    I still want to fly the Dakota and (surprise) An-2 ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, thanks for your (as usual) great and informative comment. I also definitely prefer old airliners and wanted to try Volotea's B717, but their route network isn't the most useful to Poland-based flyers.

      I hope we'll be in touch if you find an option to try An-2! ;)

      Usuń
  2. Relevant link: https://www.stockholmdirekt.se/nyheter/vallentunas-historiska-flygplan-flyttas-till-kina/repsiw!ZvSDjjmNAB2tkXirNMvM9w/ (Google translate does a good job there)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com