poniedziałek, 8 października 2018

Relacja: SAS Sztokholm - Kopenhaga klasa biznes (A320)

Przylot z Hong Kongu, jednego z największych i najlepszych lotnisk na świecie, do jednego z regionalnych lotnisk europejskich, jakim jest Sztokholm (nawet pomimo swoich kilku longhauli) to uczucie jak wyjście z klimatyzowanego, luksusowego (a luksus w Azji bezspornie oznacza 17 stopni Celsjusza lub mniej) centrum handlowego Harbour City na Tsim Sha Tsui na rozżarzoną promenadę gwiazd.


Arlanda jest stosunkowo przyzwoitym lotniskiem (choć o stan toalet, tzn. ich ilość i nowoczesność można było lepiej zadbać), jednak po Hong Kongu czy Bangkoku Suvarnabhumi, dziełach architektonicznej sztuki, przypominała mi Ikeę na przedmieściach - miejscami przestarzałą, o ciasnych, zapchanych uliczkach, pozbawioną rozbudowanej oferty gastronomicznej.


Z jednej strony gwarantuje to szybką, łatwą i bezstresową przesiadkę, z drugiej jednak czyni dłuższą straszliwie nużącą. Wobec braku znanych fast foodów i porażających cen w pozostałych restauracjach, moim pomysłem na zabicie trzech godzin była wizyta w lounge'u SASu.
Dotarcie z samolotu do loungu, z "międzylądowaniem" na kontrolach: paszportowej oraz bezpieczeństwa, zajęło mi niecałe 15 minut.

Po wizycie w trzech przyzwoitych salonikach kilkanaście godzin wcześniej i świetnych doświadczeniach na pokładzie, pewnie nie byłem obiektywny, lecz z drugiej strony od dawna zdawałem sobie sprawę, że SAS jest jedną z linii traktujących temat lounge'ów najbardziej po macoszemu...


...a i tak doświadczyłem "odwrotnego efektu wow". Nadwiędnięta sałata, makaron na zimno, zupa "krem pomidorowy", chłodne i nieapetyczne frytki, kilka rodzajów pasty pesto. Ciężko było wybrać coś z takiej oferty. Zabrzmi to groteskowo, ale zdecydowanie wolałbym zjeść hot doga z Ikei.

Ilość atrakcji też nie powala, są nimi jedynie skandynawskie czasopisma, widok z góry na terminal (zero widoków na samoloty). Na plus stosunkowo duże, wygodne toalety, ewidentna przewaga nad resztą Arlandy.

Salonik jest podzielony na kilka stref mających wprowadzić trochę więcej prywatności, jednak przy tak znaczących ilościach gości i tak ma się wrażenie bycia w poczekalni na dworcu lub hipermarkecie. Wybaczcie brak zdjęć, ale z szacunku do prywatności innych, nie byłem w stanie zrobić żadnych sensownych.


Większość przesiadki zabiłem oglądaniem seriali na swoim Ipadzie nad szklanką fanty i słonymi paluszkami i chipsami (o zleżałym smaku, fuj!), udając się do bramki nr 6A ok. 40 minut przed planowym odlotem. Przejście do gate'u z saloniku zajęło mi dosłownie dwie minuty.

Gdy dotarłem na miejsce, mój A320 (jedenastoletni OY-KAR) właśnie podjeżdżał do rękawa po przylocie z Kopenhagi.

Czy Wam ten rękaw też bardziej kojarzy się z portem morskim i kontenerowcami niż z samolotami? Pierwszy raz widziałem tak zabytkowy pomost wciąż w użytku (w środku był w niezłym stanie, ale z zewnątrz wygląda niecodziennie)
07.05.2018
Scandinavian Airlines System (SAS) SK409
Sztokholm Arlanda (ARN) - Kopenhaga (CPH)
Planowy wylot: 18:05
Planowy przylot: 19:20
Długość rejsu: 1 h 30 min
Samolot: Airbus A320 OY-KAR
Klasa biznes
Miejsce: 1F (okno)

Zaskoczyło mnie pospolite ruszenie na sygnał o boardingu klasy biznes (SAS Plus) i byłem przekonany, że podobnie jak w naszym kraju, tak i tu wiele osób próbuje swojego szczęścia. Nope. Po wejściu do samolotu, rzędy SAS Plus wypełniały przynajmniej 1/3 samolotu.


SAS Plus (europejska klasa biznes) od SAS Go (zwykła ekonomiczna) odróżnia:

- wstęp do saloników (ten temat pominę milczeniem, by nie bulwersować się ponownie)
- większy limit bagażu
- siedzenia w przedniej części samolotu (przestrzeń na nogi i rozmiar foteli są identyczne w całym samolocie)
- posiłki lub przekąski na pokładzie zależnie od długości lotu

Różnica w cenie bywa jednak zasadnicza i nie sposób uzasadnić jej tak iluzorycznymi benefitami (nie licząc potężnego zastrzyku punktów Eurobonus niezbędnych do uzyskania złotej karty Star Alliance), stąd moje zdziwienie liczną grupą pasażerów tejże klasy.


Moje miejsce 1F (więcej o siedzeniach pod koniec wpisu) znajdowało się w pierwszym rzędzie po prawej stronie nieprzyjemnie rozgrzanej kabiny (na co nawet nawiewy nad siedzeniami wiele nie były w stanie poradzić).


Siedzenie w pierwszym rzędzie na pokładzie przewoźnika tradycyjnego (oznaka najwyższej klasy serwisowej) to jednak nie to samo co w taniej linii ;) ).

Uwielbiam przyklejone loga poszczególnych linii na ściankach z przodu maszyny!
Ilość miejsca na nogi choć nie tragiczna, była bez porównania do rzędu ewakuacyjnego dostępnego w środku klasy ekonomicznej. Ograniczenie od przodu ścianką, a od tyłu (tzn. pod swoim fotelem) sprzętem ratunkowym znacznie zmniejszało ilość możliwych pozycji ułożenia nóg.

Ścianka stylizowana na drewnianą świetnie komponuje się z szarymi oraz czarnymi elementami wystroju kabiny
Co ciekawe, po zakończeniu boardingu i oczekiwaniu na załadowanie ostatnich bagaży, kapitan ogłosił komunikat, iż samolot będzie tankowany i zabrania się siedzenia w zapiętych pasach. Pierwszy raz słyszałem taki komunikat, zabrzmiał dość... przekonująco.

10 minut później, z drobnym opóźnieniem, zaczął się wreszcie pushback i taxi do pasa. Poza pojedynczymi regularnymi longhaulami (np. Dubaj Emirates czy Bangkok Thai Airways), główną atrakcją Arlandy są szerokie kadłuby realizujące połączenia czarterowe na południe Europy.


O wiele ciekawsze widoki ukazały się po starcie, w postaci setek, jeśli nie tysięcy, szwedzkich jezior i wysepek.


By na tak krótkim locie zrealizować serwis pokładowy w europejskim tempie (nie wszędzie posiłki są gotowe tak szybko jak u tajskiego narodowego przewoźnika), należało go rozpocząć tuż po sygnale odpięcia pasów. Gdy tylko wytoczono wózek, niezbyt serdeczna stewardessa zwracała się do poszczególnych pasażerów po szwedzku, w tym do mnie.

Gdy po angielsku zapytałem, co jest w ofercie (zgodnie z sugestią w drukowanym menu pokładowym), usłyszałem "na przykład kanapka z renifera". Nie ma to jak profesjonalny i szczegółowy opis dostępnych opcji!

Niech będzie kanapka, a w zasadzie tortilla/wrap z masłem i mięsem z renifera! Fantastyczną, szwedzką czekoladę Marabou podpatrzyłem u sąsiadów. Markę znam od lat i poczęstowany nigdy nie odmawiam. Colę dostałem w zamkniętej puszce, z kubeczkiem do samoobsługi.


Zapewne zastanawiacie się nad smakiem dziczyzny z renifera... Zjadłem niemal całą, ale tylko dlatego, że byłem głodny. Nie określiłbym smaku jako szczególnie przyjemny, ale też nie jako odpychający. Ot taka nietypowa wędlina.


Przy chowaniu stolika (w pierwszym rzędzie wyciąga się go z podłokietnika) uważajcie na palce. Zazwyczaj złożony stolik ma blokadę spowalniającą jego opadanie do schowka. Tutaj jednak tak nie było, co stwarza ryzyko zrobienia sobie krzywdy.

Pozostała część lotu minęła pod znakiem agresywnych promieni zachodzącego słońca i surfowania po internecie (darmowym dla pasażerów SAS Plus i posiadaczy złotych kart), który choć nie szybki jak światło, w zupełności wystarczał do przeglądania stron i wysyłania wiadomości.

Na wysokości Malmoe, młody i charyzmatyczny purser o przyjaznym głosie podał informacje o wyjściach dla pasażerów z najkrótszymi przesiadkami, zaznaczając przy tym, iż pomimo opóźnionego wylotu ze stolicy Szwecji, w Danii i tak wylądujemy przed czasem (nie wylądowaliśmy przed czasem, lecz kilka minut po).


Wybaczcie nietypową kolejność, ale dopiero w czasie deboardingu miałem okazję zrobić kilka zdjęć kabiny i siedzeń.


Pomimo swojego wieku (niemal 11 lat), wnętrze samolotu wyglądało dość świeżo i nowocześnie, jednak na kwestiach estetycznych komplementy się kończą.


Fotele typu "slim" są zbyt cienkie, by zagwarantować jakiekolwiek oparcie dla pleców, i sprawiają wrażenie opieranie się o deskę.


Zarówno klasa biznes, jak i ekonomiczna, oferują identyczne siedzenia z taką samą ilością przestrzeni na nogi (SAS Plus nie gwarantuje nawet zablokowanego środkowego fotela).


Po mojej sesji dokumentującej wygląd kabiny, poprzez rękaw udałem się do terminalu, do którego wszedłem prosto z gate'u B4.


W odróżnieniu od znakomitej i awangardowej w branży, dalekodystansowej klasy biznes, stwierdzenie, że jej europejskiemu wydaniu do niej daleko, byłoby niedopowiedzeniem.

Przy tak wygórowanych, skandynawskich stawkach spodziewałbym się lepszej oferty (saloniki, menu na pokładzie), a przynajmniej milszej i bardziej profesjonalnej obsługi, która w wielu liniach swoją charyzmą i urokiem potrafi nadrobić niedociągnięcia czy oszczędności przewoźnika.


W praktyce, krótkodystansowy SAS Plus to skromna klasa ekonomiczna sprzed lat, sprzedawana w cenie klasy biznes (w niektórych przypadkach również w cenie klasy biznes sprzed lat).

Uważacie moje wymagania za adekwatne do ceny (standardowo ok. 1200 zł w jedną stronę) czy stanowczo zbyt wygórowane na 70-minutowy lot?

Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Business class on short European flights is both overpriced and lacking any signs of what 'business class' should be. I don't get why there is so many passengers is in J on a short MUC-ZRH hop (well, yeah, I get it - lots of wealthy people - but still - why?)

    Though I am guilty of doing it myself (paying with miles of course) - but the service was way different compared to what you describe - e.g. LOT managed to serve a decent meal on WAW-PRG; and champagne was great on FCO-MLA :-)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com