poniedziałek, 15 października 2018

Relacja: SAS Kopenhaga - Gdańsk klasa biznes (A320)

Terminal 3. kopenhaskiego lotniska powitał mnie nieprzebranymi tłumami i zaawansowaną przebudową. Na przesiadkę miałem 3,5 godziny, więc zamierzałem pospacerować po lotnisku, zajrzeć do sklepów, a następnie udać się do saloniku SASu.



Gdy znudzony promocjami typu "kup cztery koszulki po 500 koron, piątą dostaniesz gratis" i lawirowaniem między tłumami postanowiłem udać się do oazy spokoju, zorientowałem się, że po drodze ani razu nie natrafiłem na prowadzący do niej znak.


Po kilku dalszych minutach błądzenia po domowym terminalu skandynawskiej linii, wybawieniem okazał się punkt informacji, w którym wskazano mi pożądany kierunek.

Gdybym był w Kopenhadze ponownie, pewnie znowu bym błądził... Nie potrafię zrozumieć dlaczego w największym hubie linia nie potrafi umieścić kilku znaków kierujących do swojego lounge'u.

Podobnie jak w Sztokholmie, tak i tu wejścia do jednego z dwóch saloników (SAS Plus/Business oraz dla posiadaczy złotych i diamentowych kart) pilnują automatyczne bramki sprawdzające karty pokładowe, lecz w pobliżu znajduje się pracownik gotowy do pomocy.


"Przebudowujemy się dla Was" to wciąż zbyt słaby argument, by uzasadnić papierowe kubki i talerzyki oraz plastikowe szklanki i sztućce.

Nalewanie zupy pomidorowej (identycznej jak w Sztokholmie) z wielkiego garnka do papierowego kubeczka przypominało bardziej Wigilię dla ubogich niż ekskluzywne doświadczenie dla zamożnych.

Grzanki i świeży szczypiorek to jedyny "powiew luksusu" w kremie pomidorowym
Wybór jedzenia był równie niezachęcający, co kilka godzin wcześniej w stolicy Szwecji. Jeśli z przyczyn technicznych nie można zapewnić gościom niczego lepszego, być może lepszą alternatywą byłby kupon na kawę i kanapkę w którejś z lotniskowych kawiarni.


Sam wystrój był, dla odmiany, bardzo przyjemny i relaksujący; kilka różnych typów siedzeń podzielonych na oddzielne strefy, imitacja kominka, część pomieszczenia z dużymi oknami wychodzącymi na teren przed lotniskiem (niestety brak widoków od strony płyty).

Tym razem zabijanie czasu oglądaniem serialu nie szło mi tak dobrze i po ponad 20 godzinach bez snu, zmęczenie zaczynało poważnie dawać mi się we znaki. Przysypiałem do tego stopnia, że postanowiłem poszukać odpoczynkowej części lounge'u, z miejscami do leżenia.

Światło dzienne w lounge'u to dla mnie cenny atut. Ogólne wrażenie estetyczne jest całkiem przyjemne, choć dalekie od luksusowego
Co w innych dużych salonikach jest oczywistością, tu było umiarkowanie pozytywnym zaskoczeniem. Dla zbalansowania sukcesu, w pomieszczeniu stały zaledwie dwa fotele (szczęśliwie jeden był wolny).

Jeden z nich był zajęty przez Norwega wybierającego się z północy swego kraju na leczenie zębów do... Gdańska - niespodzianka! Zaskoczył mnie również jego łamany polski (!) i fascynujące opowieści o Polsce lat '90. Niebywałe ilu nietuzinkowych ludzi można spotkać zupełnie przypadkowo.

Zamiast pokimać choć chwilę, słuchałem opowieści swojego rozmówcy i podziwiałem słońce zachodzące nad okolicą
Uwierzcie mi, że rozmowa była na tyle ciekawa, iż pomimo mojego ekstremalnego wyczerpania, utrzymała mnie na jawie z szeroko otwartymi oczami (ze zdumienia wysłuchanymi historiami).

Około godziny przed wylotem postanowiłem zebrać się powolnym krokiem w stronę gate'u B7, skąd miał się odbywać lot do Gdańska.

Tym razem nie potrzebowałem oznaczeń, gdyż kilka odlotów do Polski z okolicznych wyjść zaowocowało sporą ilością rozemocjonowanych podróżnych, głośno konwersujących znajomą gwarą.


07.05.2018
Scandinavian Airlines Systems (SAS) SK753
Kopenhaga (CPH) - Gdańsk (GDN)
Planowy wylot: 23:00
Planowy przylot: 23:55
Długość rejsu: 55 min
Samolot: Airbus A320 OY-KAO
Klasa biznes
Miejsce: 1A (okno)

Do samolotu wszedłem przez rękaw jako jeden z pierwszych marząc o tym, by jak najszybciej zająć swoje miejsce i choć trochę się zdrzemnąć. Rejs wykonywał Airbus A320 o rejestracji OY-KAO - ten sam, którym kilkanaście dni wcześniej leciałem z Kopenhagi do Sztokholmu!


Obecność SASu w Gdańsku jest potężna, z czterema lotami dziennie do Kopenhagi (oraz pojedynczymi lotami do innych miast, aktualnie tylko Oslo, choć do niedawna również Bergen i Sztokholm), co linia w dużej mierze zawdzięcza Polakom pracującym w przemyślę morskim i stoczniowym w krajach nordyckich. Jest to powodem dość rozluźnionej i gwarnej atmosfery.

Wsiadając na pokład, byłem bez snu od niemal 24 godzin, więc mogę nie być najbardziej obiektywny, ale mimo wszystko podtrzymuję, że czułem się bardziej jak w Wizzairze na emigracyjnej trasie ze Skandynawii, niż którymkolwiek z poprzednich lotów.

Moje miejsce 1A znajdowało się w pierwszym rzędzie po lewej stronie maszyny wyposażonej w całkiem wygodne (choć cienkie) fotele w kolorze... jeansowym.


Podobnie jak na poprzednim locie, tym razem również mi się poszczęściło i miejsce obok mnie pozostało wolne (co nie jest niestety gwarantowane w SAS Plus).

Boarding był dość opieszały i przypominał mi sceny znane z Polskiego Busa, jednak za sprawą zmęczenia i braku wifi, którym mógłbym zająć swoją uwagę, zasnąłem w jego trakcie.

Ze startu pamiętam tylko fantastycznie rozświetlone "placki" zabudowań w okolicach Kopenhagi.


Gdy po poprzednim locie napisałem siostrze o sporej wielkości "batono-tabliczkach" czekolady Marabou, również sobie ją zażyczyła! Nie chcę się powtarzać i zanudzać Was opowieściami o moim przemęczeniu, ale uwierzcie, że dotrwanie do serwisu było wyzwaniem.

Czy czerwony "pasiak" oddzielający kubryk nie przypomina Wam koca? Na żywo wyglądał jeszcze bardziej prowizorycznie. Granatowy (lub czarny) kolor pasowałby zdecydowanie lepiej
Ostatecznie i tak przysnąłem... otwierając oczy akurat w momencie, gdy wózek był przy moim rzędzie. To się nazywa refleks! ;-)

Gdy upragniony kawałek szczęścia znalazł się w moich dłoniach i przyszła pora prosić o drinka, nim zdążyłem otworzyć usta i poprosić o wino musujące, steward nie pytając o nic wręczył mi kubeczek niegazowanej wody o niezbyt zachęcającym smaku. Aha.

Jeśli myślicie, że ten kawałek czekolady wcale nie jest przesadnie wielki, to uwierzcie, że można się nim porządnie zasłodzić!
W kwestii pozostałych "przysmaków", tym razem furorę również zrobiły wrapy, lecz tym razem z serem. Na wersję z reniferem nie zdecydował się nikt z siedzących w pobliżu mnie.

Reszta (krótkiego) lotu obyła się bez większych wydarzeń, pozwalając mi jeszcze trochę pospać przed gładkim lądowaniem w utęsknionym Gdańsku.

Podpięcie pod rękaw trwało nienaturalnie długo, co wywołało zdziwienie nawet na twarzy załogi. Naiwnie wierząc w potęgę pomarańczowej naklejki "Priority", gdy tylko otworzyły się drzwi maszyny, pognałem do holu odbioru bagażu.


Oczywiście bagaże nie były jeszcze gotowe, zważywszy na fakt, że przejście z samolotu zajęło mi zaledwie kilka minut. Gdy jednak zaczęły już wyjeżdżać, żaden z kilkunastu pierwszych nie był moim plecakiem. Ani kilkudziesięciu...

Walizki oznaczone jako "priority" pojawiły się na taśmie mniej więcej w połowie wszystkich bagaży, chwilę później wyjechał i mój czarny plecak, przynosząc mi sporą ulgę. Jeszcze tylko reklamacji bagażowej by mi brakowało tej nocy...

Europejska klasa biznes SASu nie jest niczym nadzwyczajnym, a sam lot niewiele różni się od klasy ekonomicznej. Po fantastycznym locie z Hong Kongu do Sztokholmu, liczyłem na więcej.

Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com