wtorek, 10 października 2017

Relacja: 40-lecie Portu Lotniczego Zielona Góra - Babimost

Kluczem do sukcesu lotnisk regionalnych (przynajmniej w początkowej fazie) jest ich zaistnienie w świadomości mieszkańców danego miasta. Czy jest na to lepszy sposób niż imprezy lotnicze promujące port i przyciągające całe rodziny?

Ilość widzów podziwiających zgrabną sylwetkę lotowskiego E175 robiła wrażenie
Celem tego postu jest przybliżenie fantastycznej atmosfery panującej w trakcie pikniku z okazji 40-lecia istnienia portu w Babimoście. Typowy lot z niego oraz sprawy "techniczne" (finanse, perspektywy rozwoju) opisałem w trakcie mojej lipcowej wizyty. Dziś przeczytacie za to o idealnym sposobie na spędzenie soboty!

Choć lotnisko Zielona Góra - Babimost oficjalnie zainaugurował przylot Jaka-40 z Warszawy 23 czerwca 1977 roku, 40-lecie świętowano w sobotę 30 września 2017.

Specjalnie na tę okazję LOT, realizujący dziś regularne połączenia na tej samej trasie, wykonał dodatkową rotację, a zamiast standardowego Dasha Q400 postanowił ją obsłużyć odrzutowym Embraerem 170, zmienionym później na jeszcze większą maszynę, Embraera 175.

Rozkład okolicznościowych przelotów prezentuje się następująco:

LO1983 Warszawa im. Chopina (WAW) - Zielona Góra (IEG) 10:10 - 11:10
LO1984 Zielona Góra (IEG) - Warszawa im. Chopina (WAW) 15:00 - 16:05

Rejs obsługiwał 11-letni Embraer 175 o numerze rejestracyjnym SP-LIA
Wejście na pokład w Warszawie odbywało się kilka minut przed godziną 10. z gate'u 32 poprzez rękaw. Gdy dotarłem do bramki po wizycie w saloniku Polonez, byłem jedną z kilku ostatnich osób wchodzących na pokład.

Kilka godzin wcześniej, o 6.00, wsiadałem w Gdańsku do samolotu Ryanaira z płyty lotniska pośród lodowatego wiatru, opatulony w grubą bluzę, kurtkę i dygocący z zimna, więc w tej chwili jak mało kto umiałem docenić obecność rękawa
Od pierwszego kroku postawionego na pokładzie maszyny brazylijskiego producenta wiedziałem, że to będzie szczególny lot. Spodziewałem się, że większość pasażerów wszyscy pasażerowie będą pasjonatami, lecz imprezowa i serdeczna atmosfera i tak niesamowicie pozytywnie mnie zaskoczyła.

Przekonanie wszystkich, by wreszcie usiedli nie było prostym zadaniem, gdy na tak małej przestrzeni spotkało się wielu znajomych dzielących wspólną pasję
Zachłyśnięty fantastycznym nastrojem, nie zdążyłem jeszcze wygodnie rozsiąść się w swoim fotelu, gdy z głośników rozległ się ciepły głos kapitana Dariusza Szajkowskiego, który, oprócz standardowego powitania, podkreślił wyjątkowość rejsu i życzył nam udanej zabawy.

Miłą niespodzianką była wiadomość, że zarówno kapitan, jak i pierwszy oficer, p. Mateusz Szypski, są zielonogórzanami. Gratulacje LOT, świetnie rozegrane!  ;-)

Samo wnętrze samolotu zaskoczyło mnie wyjątkowo miękkimi i wygodnymi fotelami, znacznie różniącymi się od siedzeń w niektórych z pozostałych Embraerów LOTu.

Miękkie oparcie pleców i regulowany zagłówek pozwalają na swobodny relaks w trakcie lotu
Kilkanaście minut po 10. opuściliśmy stanowisko postojowe i pokołowaliśmy w kierunku pasa 15, z którego, po krótkim oczekiwaniu na start maszyn przed nami, wzbiliśmy się w powietrze.

Widok na terminal lotniska im. Chopina w trakcie kołowania
Widok na Okęcie (po prawej) tuż po starcie i zwrocie w kierunku lotniska docelowego
Sam lot przebiegł spokojnie i większości pasażerów minął na ożywionych rozmowach dotyczących zbliżającej się imprezy.

Serwis pokładowy w postaci wody mineralnej lub coli (nowości dostępnej dopiero od lata bieżącego roku - miejmy nadzieję, że na stałe) oraz żelków Frugo i klasycznego wafelka Prince Polo (który nie doczekał do zdjęcia ;-) )
Ciekawiej zaczęło się robić dopiero w okolicach granic województwa lubuskiego, słynącego z ogromnej ilości lasów i rzek.

Piękna natura w pełnym słońcu - moje pierwsze skojarzenie z tymi terenami
Lądowanie przebiegało zupełnie typowo i spokojnie. W odróżnieniu od DreamTouru w Budapeszcie, nie pojawiła się informacja od kapitana o przewidywanym low-passie (niskim przelocie nad pasem).

Rozczarowany brakiem tejże atrakcji, postanowiłem powetować stratę podziwianiem pięknych widoków za oknem, obfitujących w soczystą zieleń.

Gór nie widziałem (wybaczcie ten żart słowny, nie mogłem się powstrzymać!), ale trawa faktycznie jest niesłychanie zielona na zielonogórskim lotnisku!
Na krótkiej prostej do pasa wiatr zaczął dość solidnie rzucać samolotem, jednak nie było to nic nadzwyczajnego. Ciekawiej zrobiło się za to kilkanaście sekund później, gdy kolejne metry pasa mijały, a zetknięcie z pasem wciąż nie następowało. "Przecież nie wieje aż tak mocno, o co chodzi?"

Zamiast charakterystycznego momentu "touchdown'u" pojawił się za oknem... budynek lotniska! A my wciąż w powietrzu. W tym momencie ryk silników wchodzących na pełne obroty wyjaśnił sytuację - a jednak low-pass, na dodatek nagrodzony gromkimi brawami!


Budynek lotniska, położony na wysokości samego końca pasa, nie był widokiem, którego spodziewałem się jeszcze przed lądowaniem!

Odejście na kolejny krąg i ponowne podejście do lądowania, tym razem "na serio", zajęło ok. 10 kolejnych minut. Po przyziemieniu i krótkim kołowaniu do płyty postojowej, dało się ujrzeć przy płocie lotniska tłum tak wielki i entuzjastyczny, że dla pewności obejrzałem się po współpasażerach w poszukiwaniu gwiazd srebrnego ekranu.

Po niespodziewanym low-passie, salut wodny wydawał się oczywistością, jednak akurat jego niestety zabrakło.

Chętni na zrobienie okolicznościowego zdjęcia przy samolocie zostali niestety szybko poproszeni o przemieszczenie się do autobusu jadącego do hali przylotów (budynek widoczny po lewej)
Salutu wodnego, co prawda, zabrakło, ale fani żużla z pewnością docenią wywieszony z kokpitu szalik lokalnej potęgi i wielokrotnego mistrza kraju - Falubazu Zielona Góra
Po dojechaniu do pozycji postojowej, ponaglani przez obsługę naziemną, wszyscy pasażerowie pospiesznie wsiedli do autobusu, który (na dwie raty) przewiózł ich do hali przylotów, goszczącej akurat seminarium z okazji jubileuszu lotniska.


Już raptem kilka kroków dzieliło mnie od rodzinnego festynu, obfitującego zarówno w stanowiska promujące region i prywatne firmy, jak i typowo piknikowe atrakcji jak dmuchany zamek dla dzieci czy kiełbasa z grilla.

Stoiska promujące region
Spędzenie dnia na świeżym powietrzu przy tak słonecznej pogodzie, w towarzystwie bliższych i dalszych znajomych, na imprezie łączącej grilla (któż nie lubi dobrze wypieczonej kiełbasy prosto z rusztu?!) z lotnictwem, to czysta przyjemność.

Namioty gastronomiczne oraz, widoczne w oddali, dmuchane place zabaw dla dzieci
Urodziny bez tortu? Wykluczone! Z autopsji dodam, że smak dorównał atrakcyjnym ozdobom. Nie macie wrażenia, że "malowanie" samolotów bardziej przypomna maszyny SprintAira, obsługującego loty do Zielonej Góry przed pojawieniem się LOTu?
Po wstępnym "rozpoznaniu" terenu, wybrałem się obejrzeć pokazy służb lotniskowych.

Nie mnie jednego przyciągnęły pokazy antyterrorystów i saperów
Lotnisko zorganizowało również wycieczki po swoim terenie (obowiązywały wcześniejsze zapisy). Udało mi się załapać na wolne miejsce i znalazłem się w grupie szczęśliwców, którym dane było poznać najrzadziej odwiedzane zakątki portu w Babimoście.

Po skrupulatnej kontroli bezpieczeństwa, przewieziono nas busikiem na sam skraj lotniska, położony przy przeciwnym progu pasa niż terminal, gdzie znajduje się ogromna płyta postojowa, zdolna pomieścić gigantyczne transportowce C17.

Jak wspominałem w mojej relacji "Lotnisko w Zielonej Górze - warte zachodu", jednym z bardziej znanych gości tegoż portu był Jurij Gagarin - pierwszy człowiek w kosmosie. To właśnie jego postaci dotyczyła pierwsza atrakcja naszej wycieczki.

Jurij Gagarin to nie jedyny zdobywca kosmosu, którego imię pojawiło się w trakcie imprezy (o czym dalej)
Po szybkiej sesji zdjęciowej, kolejnym przystankiem była strażnica lotniskowej straży pożarnej oraz park maszynowy.

Charakter służby w straży lotniskowej jest zgoła odmienny od klasycznej jednostki, jednak nieustająca gotowość do akcji jest cechą charakterystyczną dla tej formacji w dowolnym miejscu na Ziemi
Największe wrażenie wywarł na mnie ciężki sprzęt. Zawsze fascynowała mnie potęga tego typu maszyn, które gabarytami i wytrzymałością bardziej zbliżone są do czołgów niż ciężarówek czy innych pojazdów kołowych.

Wciągającą opowieść komendanta lotniskowej straży uzupełniła demonstracja sprzętu, który jest jej dumą (i słusznie - ta maszyna to istne monstrum!)
Ostatnim punktem wycieczki było wejście do samolotu. Tak, tego samego, którym przyleciałem raptem dwie godziny wcześniej, i którym miałem wracać dwie godziny później.


Oglądanie wnętrza samolotu, którym leciałem wiele razy nie wydawało mi się niczym atrakcyjnym. Pewnie faktycznie by nie było, gdyby nie fantastyczna załoga.

Zrobienie zdjęcia idealnie pustej kabiny do relacji wymaga zawsze sporej ilości wysiłku i szczęścia. Zauważcie odgięty zagłówek w trzecim fotelu po prawej - można go regulować również w górę lub dół, co zapewnia niezwykły komfort i pozwala na sen nawet osobom, które zazwyczaj niechętnie drzemią w środkach komunikacji
Uśmiech i uprzejmość w tym zawodzie to obowiązek, jednak tym razem uśmiechy były naprawdę szczere, a rozmowy niesłychanie serdeczne. Ciężko o lepszą załogę (zarówno w kabinie jak i kokpicie) na lot będący, de facto, misją reklamową.

Tak oszlifowane, a przy tym szczerze zadowolone ze swojej pracy osoby nie zdarzają się na każdym locie.

Kolejna niespodzianka, w postaci obecności pierwszego oficera, czekała w kokpicie. Pilot cierpliwie opowiadał o swoim podniebnym "biurze" (czego jak czego, ale widoków za oknem z pewnością możemy mu co najwyżej pozazdrościć) i zapraszał do zdjęć w fotelu kapitana.

Dzięki podłączeniu samolotu do zewnętrznego generatora, możliwe było demonstrowanie maszyny z włączonymi ekranami. Zawsze robiła na mnie wrażenie ogromna ilość lampek, przycisków i przełączników na tak niewielkiej przestrzeni
Gdy jako jeden z ostatnich dostąpiłem zaszczytu zapozowania do zdjęcia w kapitańskim fotelu i zbierałem się do wyjścia, zauważyłem, że łopatki silnika obracają się z dość znaczną prędkością.

Jakim cudem może być włączony silnik, skoro do odlotu zostały prawie dwie godziny, a do maszyny podpięty jest zewnętrzny generator?!

Odpowiedź na to pytanie przeszła moje najśmielsze oczekiwania; mój gospodarz zauważył, że jesteśmy (kilku moich znajomych i ja) ostatnimi osobami czekającymi do kokpitu, więc po serii zdjęć zaprosił nas na zewnątrz, gdzie z zaangażowaniem wytłumaczył w najmniejszych detalach działanie silnika odrzutowego.

Jak się okazało, silnik wcale nie był włączony, a jedynie wiatr poruszał łopatkami niczym wiatrakiem.

Niesłychanie podziwiam w pilotach pasję, z jaką wykonują swoją pracę, a także chęć do dzielenia się nią z innymi ludźmi. Ogromny szacunek za to!
Po zakończeniu zwiedzania, czas pozostały do odlotu spędziłem rozkoszując się świetną pogodą w gronie znajomych i nie mogąc się nadziwić, że przeleciałem samolotem taki kawał drogi specjalnie na... piknik. To się nazywa rozpusta (pomijając fakt, że cały wyjazd kosztował mnie poniżej 100 zł)!

Gdy nadszedł moment pożegnania, przy płocie znów zebrał się tłum "spotterów-amatorów", by podziwiać odlot gwiazdy dzisiejszej imprezy.

Widząc tłumy osób żegnających nas zza płotu, jeszcze trudniej było wsiąść do samolotu i uznać imprezę za zakończoną
Po zakończonym boardingu, w ramach standardowego przywitania, szef załogi pokładowej poinformował nas, że na pokładzie znajduje się tylko jedna osoba, która nie przyleciała rano z Warszawy, a był nią generał Mirosław Hermaszewski - pierwszy, i jak dotąd jedyny, Polak w kosmosie.

Po tym komunikacie rozległa się fala gromkich braw na cześć kosmonauty, który wcześniej, jeszcze przed wejściem do samolotu, wytrwale podpisywał autografy i pozował do zdjęć.

Po fali aplauzu, bez dalszej zwłoki skierowaliśmy się w stronę pasa, przepustnica znalazła się w pozycji w pełni otwartej i kilkadziesiąt sekund później, bez żadnej ceremonii, byliśmy w powietrzu.

Tym razem wybrałem miejsce na lewym skrzydle samolotu
Podczas gdy pilotem lecącym na pierwszym odcinku był kapitan, tym razem stery dzierżył pierwszy oficer, który chwilę po starcie położył maszynę w lekki zakręt, następnie kolejny, dość ciasny, i jeszcze jeden, co ostatecznie przypominało "ósemkę" (choć moja perspektywa z wnętrza samolotu może trochę przeinaczać fakty).


To, co działo się w kilkunastu kolejnych sekundach, było tak niespotykane i nadzwyczajne, że nawet nie zdążyłem zrobić zdjęcia; po najciaśniejszym zakręcie w moim życiu znaleźliśmy się tuż nad budynkiem lotniska, z samolotem przechylonym niemal o 90 stopni (na lewą stronę - moje miejsce okazało się perfekcyjnym!), silniki zaczęły wyć na maksymalnym ciągu, a chwilę później pożegnaliśmy Zieloną Górę charakterystycznym machaniem skrzydłami, które z wewnątrz jest, nomen omen, o niebo bardziej spektakularne niż z ziemi.

Dla niecierpliwych, polecam oglądanie od 3:50.


Emocje były tak wielkie, że dało się słyszeć piski kilku kobiet. Kto by pomyślał, że komunikacyjny E175 ma w sobie tyle sportowego zacięcia, godnego myśliwca!

Po zakończonych oklaskach (tak, dziś trzykrotnie złamałem swoją żelazną zasadę nieklaskania w samolocie - było warto) rejs przebiegał spokojnie i po niespełna pół godzinie dolatywaliśmy do warszawskiego Okęcia.

Krótka prosta do lotniska im. Chopina, z widocznymi w oddali drapaczami chmur
Czytałem ostatnio wywiad z pilotem, który opowiadał, że dobre lądowanie jest dla każdego przedstawiciela jego zawodu powodem do dumy, ponieważ często po kilku godzinach lotu o tym, czy lot był dobry, decyduje ostatnie kilkanaście sekund ekstremalnego skupienia i pełnego wykorzystania zdobywanych latami umiejętności.

Jeśli faktycznie tak jest, miękkie lądowanie kilkanaście minut po godzinie 16. na warszawskim lotnisku zasługuje na wspomnienie.

Jako że jest to typowa godzina szczytu dla lotów dalekodystansowych, podczas przejazdu do pozycji postojowej, gorycz pożegnania osłodziły ciekawe widoki.

Hangary w pobliżu wojskowej części lotniska
Po podłączeniu rękawa i serdecznym pożegnaniu ze znajomymi i załogą, wyjazd dobiegł końca.

Choć malkontenci powiedzą, że skala imprezy mogłaby być większa, niewiele lotnisk organizuje jakiekolwiek wydarzenia tego typu. Samą ideę akcji oceniam jako bardzo pozytywną i zapadającą w pamięć.

Oprócz władz portu, na pochwałę zasługuje też LOT, który trafił w dziesiątkę z doborem fantastycznej załogi, która sprostała wysokim oczekiwaniom pasażerów, a przy okazji czerpała ze swojej pracy ogromną frajdę.


Tego typu dni przypominają mi, że latanie to nie tylko czysto ekonomiczny rachunek zysków i strat, ale także spełnienie fascynacji wielu pokoleń ludzi, którzy marzyli o podboju przestworzy. Dziś jest to codzienność, dostępna na wyciągnięcie dłoni, a mimo to wciąż przynosi mnóstwo radości.

Jak się Wam podoba taka forma promocji lotniska? Dobry pomysł na zwiększenie świadomości jego istnienia czy impreza bez znaczenia dla lotniczego rozwoju portu?

Udostępnij:

3 komentarze:

  1. Now after reading your second post about IEG I bought tickets there ;)
    Too bad I did not know about this event.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I'm glad to hear that I inspired you! Not the biggest or most glamorous airport out there, but I really enjoyed my time there both times.

      Hope you will have equally positive experience!

      Usuń
  2. Świetna promocja lotniska i równie świetna relacja. Dobry pomysł z zamieszczeniem filmu. Czekam na kolejne posty ;-)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com