wtorek, 7 sierpnia 2018

Relacja: Thai Airways Hongkong - Bangkok klasa ekonomiczna (B777-300ER)

Najszybszym sposobem dostania się z miasta na lotnisko jest szybki pociąg, Airport Express. Autobus (piętrowy!) jest za to najtańszy, a przy tym zapewnia spektakularne widoki.

Czy most Golden Gate nie znajdował się w San Francisco? ;-)
Płynność ruchu w ogromnym porcie zapewniają liczne mosty, umożliwiające przepływanie pod nimi nawet największym jednostkom
Oba terminale lotniska Chek Lap Kok znajdują się naprzeciwko siebie, dlatego autobus zatrzymuje się najpierw przy pierwszym, a zaledwie minutę później przy drugim. W moim wypadku był to Terminal 2., z którego odbywają się wszystkie loty Thai Airways.


Oba terminale są spektakularne, co można dostrzec już od momentu wejścia do budynku. Nie straciły przy tym na funkcjonalności i są świetnie zorganizowane (a co w tym kraju nie jest?).



Narodowy przewoźnik Tajlandii oferuje z Hong Kongu pięć lotów dziennie do Bangkoku oraz przynajmniej jeden do Phuket, z czego wszystkie realizowane są szerokokadłubowymi Airbusami A330 lub Boeingami 777. Jeszcze kilka miesięcy temu realizowana była również trasa Bangkok - Hong Kong - Seul przy użyciu Boeinga 747, lecz została ona skasowana na początku bieżącego roku.

Tak bogata oferta sprawia, że check-in jest otwarty przez cały dzień, dzięki czemu od razu po znalezieniu stanowiska mogłem się odprawić, na około 4 godziny przed odlotem.

Dach przypomina iluzję optyczną i sprawia wrażenie jakby falował na wietrze
Odprawa i nadanie bagażu nie zajęły więcej niż dwie minuty, po których poszedłem w kierunku kontroli bezpieczeństwa oraz paszportowej. Obie przebiegły bardzo sprawnie, a w przypadku kontroli paszportowej skorzystałem z elektronicznej bramki.

By dostać się do dalszej części terminalu, trzeba użyć automatycznego (pozbawionego kierowcy) pociągu. Polecam miejsce w pierwszym wagoniku na samym przodzie i oglądanie tunelu - prawie jak rollercoaster.



Główna część lotniska ma kilka odnóg, z których każda jest spektakularnie wielka i zdaje się nie mieć końca. Świetne rozplanowanie "przyspieszaczy" (ruchomych taśm w podłodze) znacznie ogranicza nasz wysiłek, ale dystanse i tak są potężne.

Budynek ciągnie się aż po horyzont, a to tylko jedna z jego odnóg
Do mojego odlotu pozostały jeszcze ponad trzy godziny, które ze względu na brak dostępu do business loungu postanowiłem wykorzystać na spotting.

Wyobraźcie sobie lotnisko tak gigantyczne, że dzienną normę kroków wyrobicie na nim bez problemu, a przy gate'ach nie znajdziecie więcej niż kilku maszyn wąskokadłubowych. #SpottersDelight

Przedstawiciel gospodarza: ultranowoczesny A350 Cathay Pacific
A330 China Airlines
A340 Lufthansy - dla tego typu samolotu są to ostatnie lata w służbie ze względu na wysokie spalanie spowodowane czterema silnikami starego typu
A380 Lufthansy w trakcie mycia okien
A380 Emirates
Konkurencja z Zatoki Perskiej - B777 Qatar Airways
Lekko przybrudzony A330 Thai Airways wraz z B777 American Airlines w tle
Choć cały dzień spędziłem w krótkich spodenkach ze względu na niemiłosierny ukrop panujący w mieście, po godzinie na lotnisku w klimatyzacji ustawionej na bardzo niską temperaturę, założyłem długie spodnie.

Chyba tylko amerykańskie produkty są odporne na chłód; nieraz widuję przybyszów zza Wielkiej Wody w klapkach i gołych stopach oraz krótkich spodenkach nie tylko w samolotach (zimno i niehigienicznie), ale również w górach (np. kilka lat temu na Hua Shan w Chinach).

Ryanair nie lata do Hongkongu, ale jego prezes Michael O'Leary chyba już tu był!
Przed lotem postanowiłem jeszcze kupić pudełko czekoladek, by wręczyć je stewardessom i sprawdzić legendy o darmowym szampanie i innych bonusach po takim prezencie.


Lotnisko w Hong Kongu jest bardzo przyjazne dla podróżnych. Oferuje ogromną ilość wygodnych miejsc do siedzenia i leżenia poprzedzielanych drzewkami i kwiatami, stanowiskami z internetem i czystymi toaletami.



Około godziny przed lotem zająłem miejsce w pobliżu gate'u 41, skąd miał odlatywać mój rejs do Bangkoku. Boarding miał zacząć się o 20:05, na 40 minut przed odlotem.


27.04.2018
Thai Airways TG607
Hongkong (HKG) - Bangkok Suvarnabhumi (BKK)
Rozkładowy wylot: 20:45
Rozkładowy przylot: 22:25
Długość rejsu: 2 h 40 min
Samolot: Boeing 777-300ER HS-TKQ
Klasa ekonomiczna
Miejsce: 45A (okno)

W rzeczywistości zaczął się kilkanaście minut później, ale i tak udało mi się być drugim pasażerem klasy ekonomicznej na pokładzie, tuż za sympatycznym Amerykaninem, który pobiegł do swojego miejsca. Jak się później okazało, został moim sąsiadem.


Po wejściu na pokład zostałem przywitany tradycyjnym tajskim ukłonem oraz szerokimi uśmiechami, co było dla mnie pierwszym kontaktem z tajską gościnnością, tak bardzo reklamowaną na całym świecie. Jedna ze stewardess była ubrana w strój z epoki króla Ramy V (przełom XIX i XX wieku) w związku z obchodzonym w kwietniu festiwalem Songkran.

Klasa biznes prezentowała się przyzwoicie, choć nie spektakularnie.


Dużo większe wrażenie wywarła na mnie ekonomiczna, która oprócz, coraz rzadszego w tym typie samolotu, układu foteli 3-3-3 wyglądała bardzo nowocześnie i czysto. Kolorystyka siedzeń bardzo przypadła mi do gustu. Jedynym minusem był brak indywidualnych nawiewów powietrza.



Poduszki leżące na siedzeniach były sporych rozmiarów, lecz niskiej jakości, co nie jest problemem - kto w Europie na dwugodzinnym locie oczekiwałby poduszki na każdym fotelu klasy ekonomicznej?


Same fotele sprawiają wrażenie całkiem przestronnych (jak na standardy ekonomicznej), lecz oparcia są stosunkowo twarde (przydała się poduszka pod plecy).

Wczesne wejście na pokład dało mi nie tylko możliwość zrobienia niezakłóconych zdjęć kabiny, ale również nacieszenie się systemem rozrywki pokładowej.


Było po nim widać jego lata, ale oferta była niezła i zawierała wszystkie niezbędne rzeczy oraz kilka niespodzianek. Wejście USB zapewne służyło do ładowania własnych urządzeń.



Słuchawki wykorzystują system z dwoma bolcami, dlatego nie mogłem użyć własnych, natomiast zaoferowane przez linię są najtańsze z możliwych, a od plastikowej, uwierającej konstrukcji szybko bolą uszy. Co ciekawe, dało się jednocześnie oglądać mapkę z postępem lotu i słuchać muzyki.

Na słuchawki powinno się nałożyć miękkie gąbki, lecz na moim fotelu ich nie znalazłem (w odróżnieniu od pozostałych pasażerów)
Ekran miewał problemy z responsywnością, dlatego przede wszystkim używałem pilota przymocowanego kablem do fotela, który był prosty w obsłudze i pełnił też rolę kontrolera do gier.

Gry były... retro! Zamiast rozczarować, wywołały uczucie nostalgii i przypomniały gry konsolowe z czasów dzieciństwa. System rozrywki w grach pozwalał także na czat z innymi pasażerami.



Sporym minusem systemu rozrywki pokładowej była skrzynka pode mną, która w połączeniu z podnóżkiem przede mną zauważalnie ograniczała przestrzeń na nogi.

Choć w niektórych samolotach przewoźnika dostępne jest wifi, "mój" 5-letni HS-TKQ nie był jednym z nich.

Pamiętacie mój plan wręczenia stewardessom czekoladek? W ramach podziękowania otrzymałem (wraz z moim zaskoczonym sąsiadem) bukiecik orchidei do wpięcia w koszulę, identyczny jakie nosi załoga.


Gdy po długim boardingu i trudnych do zrozumienia ogłoszeniach pilotów oraz załogi rozpoczęliśmy wreszcie pushback, na ekranach zostało wyświetlone safety demo.

Po dotarciu do progu pasa, mieliśmy piąty numer w kolejce do startu, a na pas wtoczyliśmy się 40 minut po planowym czasie odlotu.

Sam rozbieg był ekstremalnie wyboisty i przypominał szybką jazdę po dziurawej drodze autem z popsutymi amortyzatorami.

Zwaliło mnie z nóg tempo serwisu pokładowego, który rozpoczął się bez zbędnej zwłoki i niecałe 30 minut po starcie pierwsi pasażerowie otrzymali swoje posiłki specjalne.

40 minut od opuszczenia międzynarodowego lotniska w Hong Kongu, wózek z jedzeniem dotarł do mnie, mimo że siedziałem dopiero mniej więcej w połowie kabiny (wypełnionej prawie do ostatniego miejsca).

Mając do wyboru jako danie główne kurczaka lub wieprzowinę (brak menu, jedynie ustne pytanie "kurczak czy wieprzowina"), zdecydowałem się na zielone curry z kurczakiem i smażonymi grzybami, czyli opcję tajską (wieprzowina zdawała się być chińską/hongkońską).


Posiłek został podany na tacce zawierającej pudding, świeże owoce, bułkę, masło Lurpak, czekoladkę Cadbury, buteleczkę wody oraz sztućce i mokrą chusteczkę odświeżającą. Pomimo sporej liczby pasażerów, załoga była bardzo sympatyczna i uśmiechnięta oraz cierpliwie odpowiadała na pytania, a ogólna atmosfera była naprawdę odprężająca.

Stolik jest dwuczęściowy, więc można go rozłożyć również jedynie w połowie. Rozłożony cały był trochę krzywy, więc nawet przysunięcie go do siebie nie zapewniło stabilności tacki, która lekko kołysała się w trakcie jedzenia.

Zawsze uważałem samolotowe jedzenie za "zło konieczne", ale moje zielone curry było najlepszym jakie jadłem w życiu. Azjaci zdecydowanie częściej używają ostrych przypraw, co było widać w sosie, który był (zresztą zgodnie z oryginalnym przepisem) dla mnie dość ostry, mimo iż uwielbiam ostre potrawy.


Gdy przypadkowo dotknąłem oka palcem, którym widocznie musiałem wcześniej natknąć się na sos, myślałem, że od pieczenia stracę wzrok - tak powinna wyglądać azjatycka kuchnia! ;-)

Smażone grzyby były również dość ostre, a przy tym miękkie i smaczne. Nawet ryż, zazwyczaj w samolotach suchy i ledwie zjadliwy, był przyzwoity. Tajski ryż jest moim ulubionym i używam go na co dzień w domu.

Niezmiernie cieszę się, że woda w zadowalającej ilości jest podawana od razu z jedzeniem, gdyż w innym wypadku mógłbym spłonąć żywcem do czasu serwisu z napojami.


Pudding był słodkawy, a sos przypominał smakiem dulce de leche, nie będąc przy tym zbyt intensywnym w smaku.

Owoce były świeże i wydaje mi się, iż były trzema rodzajami melona; ciemnopomarańczowy był bardzo miękki i niebywale słodki, zielonkawy był twardawy i mniej słodki, a w żółty z trudem udało mi się wbić widelec. Choć w zestawie były dwie łyżki (duża i mała), to zaledwie jeden widelec, którego użyłem do ostrego curry i trochę brakowało mi jeszcze jednego do owoców.


Posiłek zakończyłem kawałkiem czekolady, a chwilę później stewardessy rozpoczęły drugie przejście z wózkiem, tym razem oferując napoje (również alkoholowe).


Po zebraniu zamówień od wszystkich pasażerów siedzących w danym rzędzie pod oknem, kubeczki z napojami są podawane na metalowej tacce, z której można zdjąć swój drink. Banalnie proste rozwiązanie znacznie zmniejsza ryzyko oblania ubrań przy przekazywaniu napoju.

Po sprzątnięciu tacek po posiłku, światła w kabinie zostały przygaszone, umożliwiając pasażerom odpoczynek przez pozostałą do Bangkoku godzinę lotu.

Korzystając z chwili po posiłku postanowiłem wybrać się do toalety zanim moi sąsiedzi zasną, blokując mnie w fotelu pod oknem.

Przednia kabina klasy ekonomicznej wydaje się dużo spokojniejsza i prywatniejsza, jednak w trakcie odprawy nie miałem możliwości wybrania jej
Thai Airways to jedyna znana mi linia na świecie, która oferuje w klasie ekonomicznej wodę toaletową, na dodatek stworzoną specjalnie na swoje zamówienie.


Ma ona stosunkowo słodkawy zapach, a dominującą nutą jest, według mnie, połączenie orchidei (kwiatu będącego motywem przewodnim Thai Airways) oraz hibiskusa.

Toaleta sprawia wrażenie nieznacznie większej niż standardowa w klasie ekonomicznej na lotach dalekodystansowych, co może być częściowo zasługą dużej powierzchni luster. Podłoga i szafki obłożone są okładziną przypominającą drewno egzotyczne i nadającą stylu (na tyle na ile to możliwe w samolotowej toalecie).


Podczas lądowania w Bangkoku kilkadziesiąt minut później natrafiliśmy na olbrzymie opady. Nie wiem, czy kiedykolwiek doświadczyłem takiej ulewy. Woda na zewnątrz sprawiała wrażenie, jakby ktoś wylewał ją z góry wiadrami.


Po długim dobiegu na mokrym pasie i szybkim otwarciu drzwi, skierowałem się czym prędzej w stronę wyjścia, by uniknąć długich kolejek na kontroli paszportowej. Spoiler: i tak spędziłem w nich ok. pół godziny, co wcale nie jest najgorszym wynikiem.

Odległość od samolotu do kontroli paszportowej jest gigantyczna, według moich szacunków zdecydowanie ponad kilometr, co czyniłoby ją niezwykle długą i wyczerpującą bez ruchomych taśm
Ledwo przytomny wymieniłem walutę, by móc zapłacić za taksówkę, i odebrałem bagaż z paska 15.


Podróż do hotelu w strugach deszczu zajęła mi 40 minut, a gdy dotarłem na miejsce było już grubo po północy.

O ile fotele sprawiały wrażenie bardzo nowoczesnych (choć dość twardych), system rozrywki pokładowej był co najmniej rozczarowujący jak na zaledwie 5-letni samolot i zdecydowanie przydałoby mu się odświeżenie (czyt. wymiana na nowszy).

W kwestii serwisu pokładowego i cateringu Thai Airways bryluje i nie dziwię się, iż linia uznawana jest za jedną z dziesiątki najlepszych na świecie w klasie ekonomicznej. Ilość udogodnień i atrakcji jak na dwugodzinny lot była w zupełności wystarczająca i gwarantująca pełen komfort. Świadomość, że wciąż istnieją linie zadające sobie trud, by podróż była przyjemna również w tylnej części samolotu, jest niezwykle podnosząca na duchu.

Bez wahania poleciłbym przewoźnika znajomym, a także sam ponownie wybrał jego usługi, nawet gdyby wymagało to nadłożenia trasy.

Korzystaliście kiedyś z usług Thai Airways? Odnieśliście równie świetne wrażenie co do ich poziomu?

Udostępnij:

2 komentarze:

  1. I did KUL-BKK (A330) and then BKK-FRA (A340) with TG and consider them one of the best airlines I've flown. It's the little things like ice cream for dessert even in economy that make great impression.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Exactly! Such a great attention to details in economy is unbelievable in today's market. Chapeau bas for Thai Airways

      Usuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com