środa, 29 sierpnia 2018

Relacja: Thai AirAsia Phuket - Bangkok klasa ekonomiczna (A320)

Phuket, z ok. 17 mln pasażerów rocznie, jest trzecim najpopularniejszym portem lotniczym w Tajlandii (po obu lotniskach w Bangkoku: Suvarnabhumi i Don Mueang), m.in. za sprawą licznych połączeń dalekodystansowych dla turystów, którzy np. z Europy chcą dolecieć wprost na południe kraju, pełne wysp i kurortów.

Takie statystyki nie do końca pasują do wyglądu terminalu obsługującego loty krajowe, który przypominał średniej wielkości lotnisko regionalne.


Wstępna kontrola (przeprowadzana, z czym spotkałem się po raz pierwszy, wyłącznie przez kobiety) odbywa się tuż po wejściu do budynku i choć pobieżna, przydarzyła mi się na niej zabawna sytuacja. Gdy wyjąłem z plecaka Ipada i powerbank, nakazano mi odłożyć je do środka, a następnie usłyszałem, cytuję, "woć insaaajd" (przeciągnięte "a" brzmiało jak intonacja przy pytaniu), co zabrzmiało mi na "What's inside?".

Gdy zacząłem wypakowywać zawartość i pokazywać ją ochronie, znowu usłyszałem tę samą kwestię. Po kilku powtórzeniach sytuacji, okazało się, iż chodziło o włożenie zegarka do plecaka, tzn. "watch inside". Później było już na szczęście z górki ;-)

Na swój lot odprawiłem się przez internet, nie potrzebowałem także odwiedzać stanowiska kontroli dokumentów, gdyż podróżowałem na locie krajowym.


AirAsia słynie ze śmiałych i kąśliwych reklam. Nie uchronił się od nich nawet sizer do bagażu!

"Rozmiar ma znaczenie". Mimo hucznych zapowiedzi, nikt nie sprawdzał wielkości bagaży przed wejściem na pokład
Lubię mieć na pamiątkę karty pokładowe, dlatego postanowiłem bezpłatnie wydrukować dodatkową kopię w kiosku samoobsługowym.


Wysiłek okazał się niemal zbyteczny, gdyż wydrukowany kwitek był cienki jak sklepowy paragon, niemal prześwitujący. Próbowałem pocieszać się, iż wciąż jest on wygodniejszy niż kartka A4, na której wydrukowałem boarding pass w domu.

Właściwa kontrola bezpieczeństwa, również obsługiwana w większości przez kobiety, poszła gładko i tym razem bez nieporozumień.


Po jej przejściu znalazłem się w długiej, prostokątnej hali odlotów, która jest wciąż w przebudowie/remoncie, w związku z czym część klimatyzatorów nie działa poprawnie. Miejscami zastępują je wiatraki, ale nie odczułem negatywnych efektów.

Od płyty postojowej oddziela nas podwójny zestaw szyb, tworzący korytarz dla przylatujących/odlatujących. Zero szans na spotting.


Gastronomia prezentuje się jeszcze gorzej. Ze światowych sieciówek jest tylko Burger King (zapomnijcie o choćby najmniejszej kanapce poniżej 20 zł) i kilka mniejszych barów oraz kawiarenek.


Wszystkie łączą wysokie ceny i niezbyt apetycznie wyglądające jedzenie. Po długim dniu bez niczego w ustach, ostatecznie skusiłem się na kanapkę z szynką i serem za ~12 zł.

"Szału nie ma, ale powinno być znośnie"
Znacie to uczucie, gdy kupujecie czekoladę z "okienkiem", przez które widać mnóstwo orzechów czy owoców, a po otwarciu pudełka okazuje się, że otwór w opakowaniu to jedyne miejsce, w którym czekolada jest jakkolwiek urozmaicona?

Chyba ten sam człowiek "zaprojektował" moją bagietkę:


Ser znajdował się tylko na widocznej krawędzi, sałata była twarda i nieświeża, a pieczywo smakowało zakalcem. W tej chwili modliłem się, by posiłek zamówiony na ten lot nie okazał się być podobną pomyłką do homara na porannym rejsie.

Czas przed lotem spędziłem na oglądaniu seriali na swoim Ipadzie - przy wysokich cenach jedzenia i kiepskim widoku na płytę oraz braku innych rozrywek, nie miałem specjalnego wyboru.

Jedyna rozrywka, w postaci zachodu słońca, pojawiła się niespodziewanie i okazała się spektakularna. Nie pogardziliby nią żeglarze ani zakochani
Zachody na tak daleko wysuniętej na południe szerokości geograficznej są szybkie i wczesne, dlatego ostatnie minuty do boardingu mijały już po zmroku.

FD3010 do Bangkoku Don Mueang oraz kilkanaście innych lotów do... uwaga... Bangkoku! Tak, na oko 80% lotów z tego terminalu to odloty w kierunku jednego ze stołecznych lotnisk
AirAsia stosuje boarding strefowy; pierwsza grupa to pasażerowie siedzący na miejscach premium i z pierwszeństwem wejścia na pokład, druga to rzędy 20-31, a trzecia to wszyscy pozostali, czyli rzędy 6-19.

Do wejścia w pierwszej grupie uprawnieni są m.in. pasażerowie klasy "premium", którą AirAsia nazywa, znowu dowcipnie, "czerwonym dywanem", co nawiązuje do koloru wiodącego przewoźnika
Poszczęściło mi się i wylosowałem rząd 21 - w miarę blisko przednich drzwi, lecz wystarczająco daleko, by wchodzić w drugiej grupie.

03.05.2018
Thai AirAsia FD3010
Phuket (HKT) - Bangkok Don Mueang (DMK)
Planowy wylot: 20:55
Planowy przylot: 22:20
Długość rejsu: 1 h 25 min
Samolot: Airbus A320 HS-BBA
Klasa ekonomiczna
Miejsce: 21F (okno)

Gdy tylko wystartował boarding drugiej grupy, lawina pasażerów po sprawdzeniu dokumentów ruszyła przez budynek w stronę rękawa. Po drodze zauważyłem maszynę, która miała wykonywać opóźniony lot Thai Airways do Bangkoku Suvarnabhumi. Był to sam Boeing 747-400!

Wyobrażacie sobie takiego giganta na trasach krajowych gdzieś w Europie? Lufthansa latała B747-400 przez kilka miesięcy z Frankfurtu do Berlina, by załatać lukę po upadku Air Berlin, lecz było to tylko tymczasowe rozwiązanie
Maszyna, dla której specjalnie wybrałem tajskie linie lotnicze na swój przelot z Hong Kongu, a której ostatecznie nie doświadczyłem. Nie mogła obsługiwać prestiżowego lotu do Hong Kongu, lecz może latać na krajówkach do Phuket?!

Kryjący się kawałek dalej A320 AirAsii wyglądał przy nim jak samolot-dziecko.


Po wejściu na pokład zostałem powitany przez dwie stewardessy ubrane w stroje tak jaskrawo czerwone, iż nie sposób pomylić ich z żadną inną linią. Czerwień kostiumów świetnie uzupełniała soczysta czerwień szminek.

Jak zazwyczaj w azjatyckich liniach, tak i tu widać, iż ogromna uwaga jest przywiązywana do atrakcyjnego wyglądu załogi.

Jedyny steward na pokładzie miał z kolei czarny strój z czerwonymi akcentami, który również wyglądał niesłychanie elegancko.


Miejsce na nogi w jednym z rzędów premium (konkretnie pierwszym po prawej stronie) nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażenia ze względu na ograniczającą je ściankę
Podobnie jak w NokAir, tutaj również kolorowe (czerwone) zagłówki wskazują na miejsca premium, podczas gdy wszystkie pozostałe fotele są w jednolitym, czarnym kolorze.


Fotele są masywne i wyglądają na miękkie, jednak w rzeczywistości okazały się stosunkowo twarde, szczególnie ich dolna część, tuż nad siedziskiem. Okolice krzyża bolały jakbym oparł się o deskę.

Informacja o możliwości odchylania oparć wyda się pewnie pozytywną niespodzianką, jednak szybko zrozumiałem, jak bardzo preferuję linie z zablokowanym odchylaniem i fotelami na stałe lekko odchylonymi.

Tu możliwość odchylania oznaczała, że w pozycji domyślnej (start, kołowanie, lądowanie) są one ustawione niemal pod kątem 90 stopni, co czyni próby pełnego oparcia się średnio przyjemnymi.


Ilość miejsca na nogi niestety nie wynagradza boleści, których doświadczymy ze strony wysłużonego fotela. Na oko wydała mi się 2-3 cm mniejsza niż na porannym locie konkurencyjnego NokAir, a według SeatGuru mniejsza o cal nawet od Ryanaira (czyli 29 cali, o dwa cale mniej niż w NokAir).

Na locie trwającym niewiele ponad godzinę można wytrzymać niemal wszystko, ale jeśli jesteście "europejskiego wzrostu" (w moim wypadku 1.85 m) na dłuższej trasie z pewnością rozważyłbym dopłatę do któregoś z miejsc premium
Boarding to zwykle dość napięty okres; wszyscy zmęczeni oczekiwaniem chcą jak najszybciej usiąść, a wcześniej oczywiście znaleźć miejsce na bagaż w schowku nad głową, co wielokrotnie wywołuje spięcia między pasażerami.

Dobrym (choć rzadko stosowanym) pomysłem na rozluźnienie atmosfery jest muzyka. Przed tym lotem z głośników leciało kilka mniej znanych, zachodnich piosenek, azjatyckie przeboje, ale także, co zaskoczyło mnie najbardziej, całkiem świeże wówczas "Anywhere" Rity Ory czy "Havana" Camilli Cabello. Preferuję inny typ muzyki, ale i tak doceniam gest.


Gdy większość pasażerów siedziała już na swoich miejscach, a schowki zaczęły się powoli zamykać, poczułem się jak lata temu w Ryanairze, a to za sprawą reklam nad głowami.

Cały lot zastanawiałem się, co właściwie próbuje mi wcisnąć Taj z reklamy o cerze bledszej od mojej (przy takim słońcu i tropikalnym klimacie?! Wow!)
Każdy skrawek dostępnej przestrzeni został wykorzystany jako płótno dla reklam, nawet zagłówki foteli!

Reklama na stoliku, reklama na zagłówku - na wypadek gdyby ktoś zapomniał, iż jest na pokładzie taniej linii
Mniej więcej równo z godziną wylotu rozpoczął się pushback i droga w stronę pasa. Obok mnie siedziało dwóch sympatycznych, jednakże strasznie niesfornych Hindusów.

Nigdy nie spotkałem się w samolocie z taką upartością w zwalczaniu telefonów na pokładzie; zakaz ich jakiegokolwiek używania (nawet w trybie samolotowym) w trakcie kołowania, startu i lądowania jest bezwzględnie przestrzegany.

Moi sąsiedzi niespecjalnie się nim przejęli, przeliczając kursy wymiany pieniędzy i rozliczając się między sobą. Stewardessy zwracały im uwagę trzykrotnie, raz na reprymendę załapałem się nawet ja, za robienie zdjęcia w trakcie kołowania (B747 tuż za oknem, nie mogłem się powstrzymać...).

Sami oceńcie, czy było warto (dla dociekliwych: zdjęcie nie zostało wykonane kalkulatorem ani tosterem ;-) )
Sytuacja zaczynała robić się na tyle niekomfortowa, że bałem się, że siedzący obok mnie panowie zostaną za którymś razem wyrzuceni z lotu, a ja razem z nimi, "przy okazji", dlatego postanowiłem wstrzymać swoje fotograficzne zapędy.

O 21:05 oderwaliśmy się od pasa, a moi towarzysze, siedzący pod jedyną zapaloną lampką w całym samolocie, nawet w trakcie ostrego wznoszenia nie zaprzestali swoich rozliczeń, skrupulatnie wymieniając się banknotami. Upór godny lepszej sprawy.

Kolejny raz byłem zaskoczony prędkością, z jaką zaczął się serwis pokładowy. Kilka minut po osiągnięciu wysokości przelotowej na stoliczkach pasażerów znalazły się zamówione posiłki.

Stawianie pojemnika z jedzeniem prosto na samolotowy stolik nie jest najbardziej higienicznym rozwiązaniem. Na pocieszenie, dostałem aż dwa komplety sztućców!
Zamówienie przez internet gwarantuje nam darmową butelkę wody mineralnej (Nestle 330 ml) oraz otrzymanie takiego posiłku, na jaki mamy ochotę (wybór na pokładzie jest mniejszy). Koszt takiego zamówienia to ok. kilkunastu złotych.

Widziałem gdzieś informację, że na lotach poniżej 1,5 godziny nie można kupić żadnego ciepłego posiłku na pokładzie, ale nie potrafię jej odnaleźć w tej chwili.


Zdecydowałem się na tradycyjne malezyjskie (czyli z rodzimego kraju grupy AirAsia) "Pak Nasser's Nasi Lemak" za ok. 12 zł. Potrawa ta w Malezji jest tak popularna, że jako jedyne danie z tego kraju jest dostępna na wszystkich lotach przewoźnika.

Skład potrawy to ryż, kurczak, sos chilli, pół jajka na twardo, orzeszki ziemne i... suszone rybki (to żółtawe pośrodku).


Mięso było całkiem smaczne i soczyste, ryż twardawy, jajko... jak to jajko. Sos chilli palił solidnie, lecz jest do zjedzenia przez Europejczyków lubiących ostre dania.

Choć otrzymałem aż dwa komplety sztućców, żaden nie zawierał noża (jedynie widelec i łyżka), co czyniło jedzenie dużych kawałków kurczaka w ostrym sosie dość niewygodnym.

Mój wybór wynikał głównie z ciekawości i chęci doświadczenia czegoś typowego dla danej linii. Jestem z niego zadowolony, ale następnym razem prawdopodobnie wybrałbym coś tajskiego, np. zielone curry.

Razem z daniem głównym, zamówiłem też za dodatkowe 8 zł lepki ryż z mango - bardzo popularny deser w Tajlandii.


Tutaj również znajdziecie dodatek suszonych ryb, jednak są one ukryte w ryżu, co czyni jego smak "lekko spleśniałym". Ciężko to określić, nie jest to coś wybitnie nieapetycznego, ale nie jest też niczym, co by sprawiło mi dodatkową przyjemność z jedzenia.


Samo mango było wybitnie świeże, soczyste i słodkie. Ryż jedzony razem z mango smakował w porządku, ale po co marnować pyszne mango na zabicie smaku ryżu, skoro można delektować się wyłącznie soczystym owocem?

W trakcie posiłku za oknem zauważyłem coś nietypowego i niewytłumaczalnego dla mnie. Wybaczcie jakość zdjęcia, ale samo zjawisko powinno ją wynagrodzić - setki silnych, zielonych świateł.


Po poszperaniu w internecie okazuje się, iż są to lampy łodzi rybackich, które mają przyciągnąć plankton, ryby i krewetki na powierzchnię, prosto w ręce rybaków.

Sprzątanie ze stołów nastąpiło zaskakująco szybko, zaledwie kilka minut po rozdaniu tacek. Jeśli ktoś nie zdążył opróżnić swojego pudełka z kolacją do tego czasu, musiał czekać aż do zniżania, gdy w trakcie ostatecznego przygotowania do lądowania udało mi się pozbyć śmieci.

Oddawanie kilku brudnych pojemników bez żadnej tacki to spore ryzyko ubrudzenia siebie i sąsiadów.

Jak większość azjatyckich miast, Bangkok po zmroku imponuje swoją wielkością i oświetleniem.


Po kilku zakrętach udało mi się dostrzec pas. Jeden zakręt później i kilkaset metrów niżej, dotknęliśmy pasa na 5 minut przed rozkładowym czasem lądowania.

Taxi do pozycji postojowej trwało dobre 10 minut, po których zaparkowaliśmy w rzędzie wielu maszyn AirAsii, tuż obok innego A320 w malowaniu promującym turystykę w Tajlandii.

Airbus A320 HS-ABC w malowaniu "Amazing Thailand"
Przejazd z pozycji parkingowej do terminalu miał się odbywać autobusem, co dało mi szansę na sprawdzenie temperatury na zewnątrz. Pomimo późnej godziny, wciąż była wysoka (ok. 27-28 stopni).


Podobnie jak w Phuket, również w Bangkoku cała obsługa naziemna to pracownicy linii; od bagażowych po kierowców autobusów.

Kolor światła w autobusie przypominał dyskotekowe klimaty
Niebywałe jak sprawnie potrafi przebiegać boarding i deboarding w Azji w porównaniu do Europy czy Ameryki Północnej.

Moja radość była jednak przedwczesna, gdyż przejazd autobusem trwał, z zegarkiem na ręku, 16 minut, po których nareszcie znalazłem się w przestronnej hali odbioru bagażu lotniska Bangkok Don Mueang.


Słynna AirAsia spełnia swoje zadanie podobnie jak Ryanair - daje to, co niezbędne, bez dodatkowych atrakcji czy szczególnych udogodnień, oferując przy tym bardzo niskie ceny. Jednak w przypadku, gdy NokAir proponuje konkurencyjną cenę (jak było w moim przypadku) zdecydowanie wybrałbym linię w barwnym malowaniu, która oprócz "bajerów" jak darmowe wifi czy woda mineralna, oferuje więcej miejsca w swoich samolotach.

AirAsia zrewolucjonizowała tanie latanie w Azji i jest jedną z najpopularniejszych linii na tym kontynencie. Mieliście okazję korzystać z jej usług w czasie swoich dalekowschodnich podróży?

Udostępnij:

2 komentarze:

  1. I've done 6 flights with AirAsia (still remember that KUL-SIN was only $10) - can't say anything bad (or anything at all - they do the job done getting you from A to B).

    Dried anchovies is an important ingredient in Nasi Lemak! And knives aren't generally used in Thailand - no idea why.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I agree about the wonderful simplicity of AirAsia - it gets the job done as inexpensive as possible.

      The taste of anchovies was definitely significant in the dish and it was a good match with the chicken and sauce, but who eats fresh mango with dried fish? I'm afraid I'll never get used to it.

      Usuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com