piątek, 14 października 2016

Z serii "Niezwykłe lotniska" - Ejlat, czyli izraelski kurort pośrodku pustyni

Dokładniejsze spojrzenie na mapę świata pozwala zauważyć ciekawostkę - południowy "szpikulec" Izraela styka się z Morzem Czerwonym. Nie jest to pomyłka ani krzywo poprowadzona linia, a interesujący fakt.

Najpopularniejsza z zaledwie trzech tras krajowych w Izraelu: Ejlat - Tel Awiw. Kolejną jest Ejlat - Hajfa, która czasem odbywa się z międzylądowaniem w stolicy kraju, tworząc lot z Tel Awiwu do Hajfy.


Okolica
Państwu izraelskiemu udało się uzyskać wybrzeże o długości zaledwie 7 km, za to można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że spośród tych kilku kilometrów, skrzętnie wykorzystano każdy metr budując niezliczone hotele i atrakcje dla turystów, których w te rejony przyciągają nie tylko ciekawe krajobrazy, ale przede wszystkim tropikalne temperatury i rajskie plaże wraz z rafą koralową.

Widoczne w tle góry i brzeg znajdują się już na terytorium Jordanii.
By łatwiej było sobie wyobrazić wielkość miasta, wspomnę, że autobusy miejskie kursują od granicy z Egiptem, poprzez centrum Ejlatu wokół najpopularniejszych hoteli, do granicy z Jordanią.

Najsłoneczniejsze miejsce w Izraelu, luksusowe hotele i temperatury grubo powyżej 40 stopni nakłaniające do nurkowania na rafie koralowej - czyż nie tak wyobrażamy sobie idealne wakacje?
Nie trudno uświadomić sobie strategiczne znaczenie portu i miasta o takiej lokalizacji, lecz wobec kilkuset kilometrów dzielących je od niemal wszystkich dużych aglomeracji w kraju, to właśnie lotnisko wydaje się absolutnie niezbędną i podstawową infrastrukturą, by połączyć ten "wysunięty przyczółek" z resztą Izraela.

Tel Awiw i Ejlat dzieli kilkaset kilometrów Pustyni Negew, rozgrzanego piasku i formacji skalnych. Osady ludzkie po drodze są małe i rzadko spotykane.
Lecz gdzie umieścić tak bardzo potrzebne lotnisko w mieście o takim zagęszczeniu ludności? Idealnie pośrodku. No, może trochę naciągam, bo lotnisko powstało dla wojska, gdy Ejlat był jeszcze miasteczkiem, ale dziś liczy prawie 50 000 mieszkańców i przynajmniej kilkanaście luksusowych hoteli, a lotnisko wciąż funkcjonuje w tym samym miejscu.

Lotnisko

Budynek terminalu widziany z przeciwnej strony pasa startowego. Za mały na lotnisko? W środku wydawał się znacznie pojemniejszy, głównie za sprawą podzielenia gate'ów i reszty lotniska na dwa poziomy. A co najważniejsze, klimatyzacja działała bez zarzutu.
Skomunikowanie miasta z resztą kraju było bardzo ważne dla ugruntowania jego przynależności państwowej, co było impulsem do stworzenia w 1949 roku linii znanych dziś jako Arkia Israeli Airlines. Oprócz nich na lotnisko w Ejlacie (kod IATA: ETH, nie mylić z nowopowstałym, nowoczesnym lotniskiem OVD w Ovdzie, 60 km od kurortu) latają również linie El Al oraz Israir.

Douglas DC-3 - jeden z pierwszych samolotów, na pokładach których Arkia gościła swoich pasażerów.
Położenie pasa jest niesamowite, w samym środku miasta, na dodatek w tak niewielkiej odległości od granic państwowych, co znacznie komplikuje sprawę manewrów wokół lotniska, startu oraz lądowania. Samo lotnisko jest tak ciasne, że maszyny na płycie postojowej muszą parkować po skosie.

Lądujące kilkanaście razy dziennie samoloty, to kolejny, poza wymienionymi wcześniej, powód dla fanów awiacji do odwiedzenia tego czerwonomorskiego kurortu.  
Choć zdecydowaną większość ruchu na lotnisku stanowią ATRy-72, zdarzają się też Boeingi 737, a nawet zabierające na pokład 265 pasażerów Boeingi 757!
Okej, zdaję sobie sprawę, że zdjęcia nie oddają wyjątkowości i trudnego położenia tego lotniska, więc wszystkim niedowiarkom proponuję obejrzeć poniższy filmik, po którym po prostu wiedziałem, że muszę polecieć z tego lotniska!


Na jednym forum natrafiłem na porównanie, że "lądowanie w Ejlacie odrzutowcem pasażerskim, to jak rzucanie igły do dziurki od klucza... z dwóch metrów... z zawiązanymi oczami". Coś w tym jest...

A jak wyglądał sam lot i lotnisko od środka?

Odprawa i przelot

Po standardowej, jak na Izrael, kontroli bezpieczeństwa i odprawie, zająłem siedzenie przed gate'm i czekałem. Procedury na lotnisku wyglądają mniej więcej tak, że najpierw przechodzimy wstępną kontrolę bagażu i rozmowę z członkiem Służby Ochrony Lotniska, po czym udajemy się w kierunku check'inu, gdzie dostajemy kartę pokładową i dopiero wtedy możemy przejść na "klasyczną" kontrolę bezpieczeństwa z prześwietlaniem bagażu i wykrywaczami metalu. Po odbyciu kontroli znajdujemy się od razu w okolicy wyjść do samolotów, gdzie nie ma zbyt wielu możliwości rozrywki, natomiast dostępne jest darmowe wi-fi.

Jak się okazało, moje oczekiwanie na odlot było prawie 2 godziny dłuższe od przewidywanego, co oznaczało nici z podziwiania zachodu słońca z lotu ptaka nad Pustynią Negew. Eh, życie zweryfikowało moje romantyczne plany w dość brutalny sposób. Opóźnionych było kilka samolotów, co wypełniło poczekalnię do ostatniego miejsca. Na szczęście zarówno klimatyzacja, jak i wifi, działały bez zarzutu.

W czasie, gdy przeglądałem maile i dzieliłem się ze znajomymi zdjęciami z nurkowania kilka godzin wcześniej, słońce zdążyło schować się za horyzontem. Zmiana z dziennego światła do nieprzeniknionych mroków nocy trwała dosłownie kilkanaście minut, co jest typowe dla tych szerokości geograficznych, a zupełnie niespotykane w Polsce.

Widok na terminal z płyty lotniska. Prawda, że wygląda przytulnie? ;-) Po prawej stronie widoczni są pasażerowie przechodzący przez gate.


Gdy wreszcie pojawił się komunikat, że jeden z samolotów za chwilę będzie gotowy do przyjęcia pasażerów na pokład, niemal wszyscy wstali z miejsc, by spróbować swojego szczęścia przy bramce i sprawdzić, czy trzymają w garści bilety właśnie na ten lot. W grupie szczęśliwców, którzy nie musieli dłużej śledzić opóźnień na ekranach, byłem i ja. ;-)



Turbośmigłowce z fabryki ATRa mają zaledwie jedno wejście, z tyłu, co znacznie wydłuża proces wejścia na pokład. Ponadto piloci w kokpicie od kabiny oddzieleni są schowkiem bagażowym. Ehh, cóż za wygodne i przemyślane typowo francuskie rozwiązanie.

To, co bardzo mocno rzuciło mi się w oczy, to całkowita dezorientacja współpodróżnych. Miałem wrażenie, że boarding nigdy się nie skończy. Gdy już zdawało się, że wszyscy znaleźli swoje fotele, okazywało się, że ktoś zajął nieswoje miejsce i "tetris" z usadzaniem podróżnych zaczynał się na nowo.
Fotele były zaskakująco wygodne jak na samolot tego typu (a może po prostu dopadało mnie zmęczenie i usnąłbym wszędzie ;-) ) i miały wystarczającą ilość miejsca na nogi. Układ foteli 2-2 jest moim ulubionym i choć na 40-minutowym locie to bez znaczenia, to można to zaliczyć jako mały plus.
Do pasa na szczęście nie było daleko, a gdy tylko zaczął się rozbieg, wysłużony ATR zachowywał się jak odrzutowiec wznosząc się bardzo stromo, a następnie wykonując ciasny skręt, by obrać kurs na lotnisko Ben Guriona w Tel Awiwie (a właściwie w Lod pod Tel Awiwem).

Po starcie zrozumiałem niechęć wielu podróżnych do "turbośmiglaków" - hałas i wibracje dają się porządnie we znaki, szczególnie w maszynach starszej generacji.

Na pocieszenie i oderwanie uwagi od hałasu, każdemu pasażerowi zaserwowano napój i koszerne krakersy, które były całkiem przyjemnym, i kompletnie niespodziewanym na tak krótkim locie, akcentem. Szkoda tylko, że podające je stewardessy sprawiały wrażenie jakby nienawidziły swojej pracy i wykonywały ją w ramach okrutnej kary.

Paczka krakersów z rysunkiem Dreamlinera - Arkia zamówiła 4 samoloty tego typu, a ich odbiór przewidywany jest na rok 2017.
Ilekroć lecę Ryanairem czy Wizzairem, zaskakuje mnie pozytywne nastawienie załóg pomimo większej ilości pasażerów, wielu irytujących obowiązków (sprzedaż zdrapek czy perfum w ramach "sklepiku" wolnocłowego) i zdecydowanie mniej atrakcyjnych tras niż w liniach tradycyjnych. A z drugiej strony powoli przestają być dla mnie niespodzianką kwaśne miny stewardess dużych, uznanych, europejskich linii regularnych.

Lot przebiegł spokojnie, a raptem kilkanaście minut po poczęstunku rozpoczęło się podejście do lądowania w stolicy kraju od strony Morza Śródziemnego, umożliwiające dokładne podziwianie rozświetlonego miasta z powietrza. Po wylądowaniu w Tel Awiwie i zaparkowaniu na oddalonym stanowisku, pasażerowie zostali przewiezieni autobusem pod drzwi Terminalu 1 przeznaczonego dla lotów krajowych.

Jest on mikroskopijny w porównaniu z główną częścią lotniska, co znacznie przyspiesza wydostanie się z lotniska, jak również odprawę i wszystkie kontrole oraz skraca kolejki, dzięki czemu na lotnisku można stawić się zaledwie kilkadziesiąt minut przed odlotem, co czyni "krajówki" znacznie atrakcyjniejszymi czasowo. Ciekawe, czy doczekamy się kiedyś rozwiązania tego typu w Polsce. ;-)
Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Też uważam,że takie rozwiązanie z terminalem dla lotów krajowych by się u nas w Polsce przydało.Człowiek wylatuje na wakacje w dobrym humorze,bo nie ma kolejek do odprawy :) Świetna relacja lotu do Izraela, przydatna dla takich 'żółtodziobów'jak ja

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com