niedziela, 2 października 2016

Overbooking - koniec świata, a może los na loterii?

W samolocie jest, załóżmy, 70 miejsc, linia sprzedaje siedemdziesiąt biletów siedemdziesięciu osobom i każdy, kto zapłacił, leci (lub i nie, ot taki jego kaprys!) Brzmi logicznie, a wręcz trywialnie? To możecie mieć pewność, że w liniach lotniczych tak to nie działa.

Co w sytuacji, gdy samolot nie tylko nie jest tak pusty, lecz wręcz przeciwnie, brakuje w nim wolnych miejsc? 
Kilkadziesiąt lat temu, gdy ceny ropy były śmiesznie niskie, a ceny biletów lotniczych wysokie, linie lotnicze mogły sobie pozwolić na tworzenie salonów czy też bawialni w samolotach (np. słynny salonik na dziobie Jumbo Jeta), bo średnie wypełnienie samolotów oscylowało w okolicach 60%. Dziś na latanie może sobie pozwolić każdy śmiertelnik, a pojawienie się linii niskokosztowych rozpętało prawdziwą wojnę cenową. Efekt? Linie liczą każdą złotówkę starając się ciąć koszty i zwiększać przychody, inkasując spore kwoty chociażby za bagaż nadawany do luku czy inne usługi, które do niedawna były w standardzie (np. posiłki na pokładzie).

Z połączenia obydwu przyczyn zrodził się legendarny "overbooking", czyli, najprościej rzecz ujmując, sprzedawanie większej ilości biletów niż jest miejsc w samolocie wykonującym dany rejs. Skąd ten, wydawałoby się absurdalny, pomysł? Przyniosła go statystyka, która pokazuje wprost, że wśród dość dużej liczby osób, zawsze znajdzie się ktoś, kto z różnych powodów nie dotrze na lotnisko (czy to choroba, przespanie budzika czy też świadoma rezygnacja, która zazwyczaj nie uprawnia do zwrotu nawet ułamka ceny biletu).

Wobec takiego obrotu spraw, overbooking powinien być dla linii czystym zyskiem, pozbawionym kosztów. Czy właśnie tak jest?

Gdy sprawy idą inaczej niż zaplanowano...


Gdy statystyka i obliczenia zawiodą, dla kilku pasażerów widok przez szybę będzie jedynym kontaktem z samolotem, którym planowali lecieć...
Ilość "nadsprzedanych" miejsc zależy od bardzo wielu czynników, jak np. trasa, pora roku czy godzina rejsu. Na ogół rzeczywistość odzwierciedla wyliczenia i wszystko idzie zgodnie z planem, lecz gdy wszyscy klienci pojawią się na lotnisku i, o dziwo, chcą odbyć lot, za który zapłacili, co wtedy? I w tym momencie ścieżki się rozchodzą. Pesymistom radzę przewinąć artykuł od razu do końcowej sekcji, a wszystkim pozostałym spróbuję pokazać, że overbooking to nie pech, lecz uśmiech losu ;-)

Optymista podnosi rękę i podchodzi do okienka, w duchu uśmiechając się, że właśnie zwróciły mu się wakacje, z których wraca...

Zgodnie z uchwałą Komisji Europejskiej EC 261/2004, jeśli overbooking zdarzył się nam na lotach rozpoczynających się w Unii Europejskiej lub na pokładzie linii zarejestrowanej w Unii Europejskiej na locie kończącym się na jej terytorium, mamy prawo do odszkodowania zależnego od długości lotu i opóźnienia z jakim dotarliśmy do naszego celu. Wynosi ono, w zależności od długości lotu, od 250 do nawet 600 euro na osobę. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do strony Urzędu Lotnictwa Cywilnego.

Stosunkowo rzadko zdarza się, że komuś odmawia się wstępu na pokład wbrew jego woli, właśnie dzięki ogromnym rekompensatom wypłacanym poszkodowanemu. Oprócz odszkodowania, linia ma obowiązek zapewnić inny lot do miejsca docelowego, a w razie konieczności opłaca posiłki, hotel oraz ewentualną taksówkę do hotelu, gdy nasz lot jest kolejnego dnia. Jeden dzień wakacji więcej na koszt linii. "Na koszt" - ba! Nawet Wam za to zapłacą w formie odszkodowania, dlatego bardzo wielu ludzi zgłasza się dobrowolnie, za sprawą czego linie często proponują ochotnikom niższe kwoty od regulaminowych (choć zazwyczaj wciąż atrakcyjne).

A co gdy taka sytuacja zdarzy się Wam poza UE, w przypadku lotu zagraniczną linią? Mówiąc krótko i trafnie, wszystko zależy od linii. Dobre linie zadbają o Was i wypłacą jakieś zadośćuczynienie, te gorsze będą starały się zignorować.

W skrajnych przypadkach zdarzało się, że osoby trzy dni z rzędu zgadzały się na przebookowanie na lot następnego dnia przy lotach międzykontynentalnych. Łatwo obliczyć na kalkulatorze ich szczęście ;-)

...podczas gdy pesymista wylewa żale i pozostaje niewzruszony na żadne formy rekompensaty


Pozostaje jedynie pomachać na pożegnanie tym, którzy załapali się na wyprzedany lot
W przypadku braku chętnych, do którego dochodzi naprawdę bardzo rzadko, w pierwszej kolejności wejścia na pokład odmawia się osobom, które odprawiły się ostatnie, lecą pojedynczo, a bilety kupiły w najtańszych taryfach. Jeśli zależy Wam na czasie, warto się uprzeć, że musicie polecieć. A nawet jeśli się nie uda, to nie traćcie nadziei; bywa i tak, że nowe połączenie dowiezie Was do celu nawet przed czasem. Oczywiście jeśli np. Wasza praca ucierpi za sprawą linii lotniczej, możecie domagać się wyższego odszkodowania niż przewidziane w rozporządzeniu.

Fart czy ponury żart?

Ciężko zaprzeczyć, iż sprzedawanie większej ilości biletów niż można faktycznie zrealizować, to dość kontrowersyjna moralnie strategia i dotychczas nie udało mi się znaleźć w przyrodzie podobnego zjawiska. Z drugiej strony jest to standard pośród wszystkich dużych linii lotniczych (za wyjątkiem sektora LCC, np. Ryanair). Czasem znajdzie się klient gotów zapłacić każdą cenę za miejsce na wyprzedanym locie lub zasłużony członek programu lojalnościowego, któremu bardzo zależy na locie. W obu przypadkach linii opłaca się wypłacić odszkodowanie komuś innemu, a nam pozostaje próbować docenić pozytywny aspekt całej sprawy. 250 euro od ręki? Tak, poproszę!
Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Też uważam,że takie rozwiązanie z terminalem dla lotów krajowych by się u nas,w Polsce przydało. Znacznie skraca oczekiwanie i stanie w kolejce do odprawy. Człowiek wylatuje na wakacje w dobrym humorze bez czekania na lotnisku :) Świetna relacja z podróży do Izraela,przydatna dla 'żółtodziobów'

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com