poniedziałek, 1 października 2018

Relacja: SAS Hong Kong - Sztokholm klasa biznes (A330)

W ciągu 8 miesięcy od kupienia biletów (jako bilet-nagroda za punkty programu lojalnościowego SASu - Eurobonus) do dnia podróży przeczytałem co najmniej kilkanaście recenzji klasy biznes SASu, niektóre z nich kilkukrotnie.

Klasy premium w poszczególnych liniach różnią się znacznie i choć zawsze są awansem względem standardowej ekonomicznej, nie zawsze są równie silnym powodem do ekscytacji. Wyłącznie na podstawie doświadczeń opisanych na innych blogach, mój lot zapowiadał się spektakularnie, w głównej mierze dzięki nowym maszynom i ogromnemu wysiłkowi, który linia włożyła w przyciągnięcie majętnych podróżnych do skorzystania ze swojej najwyższej klasy serwisowej.

Czy przełożyło się to na podróż, której nie zapomnę do końca życia? Czy warto wybrać SAS Business?

Położenie lotniska Chek Lap Kok pośród zielonych wzgórz i wody jest samo w sobie spektakularne, ale niskie chmury dodają otoczeniu jeszcze większego dramatyzmu

Po wizycie w lekko rozczarowującym saloniku Thai Airways, udałem się pod gate 35., gdzie boarding już trwał (stąd brak zdjęć pustej kabiny). Czekałem całe życie na swój pierwszy lot w "biznesie", więc bez dalszej zwłoki wręczyłem swoją kartę pokładową do zeskanowania i ruszyłem raźnym krokiem przez rękaw w stronę drzwi 1L, przy których zostałem serdecznie powitany przez purserkę (główną stewardessę).

07.05.2018
Scandinavian Airlines System (SAS) SK964
Hong Kong (HKG) - Sztokholm Arlanda (ARN)
Planowy wylot: 09:20
Planowy przylot: 14:40
Długość rejsu: 11 h 20 min
Samolot: Airbus A330-300 LN-RKT
Klasa biznes
Miejsce: 6H (okno)


Była nią starsza Szwedka, która okazała się jedną z najbardziej oszlifowanych i profesjonalnych, a przy tym serdecznych, stewardess, jakie spotkałem w swoim życiu.

W ramach kolejnej próby mojego eksperymentu (któremu poświęcę oddzielny wpis!), wręczyłem jej pudełko czekoladek oraz kartkę z wiadomością, iż (zgodnie z prawdą) jest to mój pierwszy lot w "biznesie" i stanowi on prezent z okazji urodzin, które obchodziłem następnego dnia.


Następnie skierowałem się w prawo drugim przejściem, w stronę swego upragnionego miejsca 6H. Na fotelu czekały już: kosmetyczka (amenity kit) z przydatnymi w trakcie lotu drobiazgami, czarne kapcie regulowane rzepami, gruba i miękka poduszka, prześcieradło oraz pościel słynnej w Skandynawii marki Hästens, oferującej luksusowe łóżka i akcesoria.


W schowku na literaturę czekały magazyn pokładowy oraz papierowe menu
Wewnątrz kosmetyczki znajdowały się: szczoteczka i pasta do zębów Colgate, krem do rąk i pomadka marki REN Clean Skincare, gumowe zatyczki do uszu, czarna maseczka do spania i, również czarne, skarpety, które swym rozmiarem bardziej przypominają (wykonane z grubszego materiału) podkolanówki.

Eleganckie opakowanie jak najbardziej nadaje się do późniejszego wykorzystania
Po przeniesieniu zbędnych na czas startu rzeczy do schowka nad głową, fotel prezentował się przestronnie, oferując szerokie i wygodne siedzisko.


Słuchawki (z trzema bolcami) choć nie spod znaku Bose, lotniczego eksperta, były świetnej jakości. Nie tylko były wygodne dla uszu przez wiele godzin użytkowania, ale oferowały czysty dźwięk i dobre wyciszenie szumów z zewnątrz.

Obok wejścia słuchawek znajdziemy też port USB oraz uniwersalne gniazdko do ładowania naszych urządzeń.

"Centrum zarządzania fotelem" daje poczucie dużej przestrzeni osobistej i prywatności, a także mnóstwo powierzchni do pracy (np. do rozstawienia laptopa)
Duży blat jest dużym udogodnieniem przy pracy. Stolik używany do posiłków wysuwany jest spod jego przedniej części
W jednym z zakamarków mojego "biurka" czekała również 0,5-litrowa butelka wody mineralnej Danone
Sterowanie ustawieniami fotela, oświetleniem i innymi udogodnieniami za pomocą elektronicznych guzików było banalnie proste. Oprócz standardowych opcji, dodatkowymi atrakcjami były masaż i sterowanie światłem (mood light) umieszczonym w narożniku fotela, podświetlającym półki.



Pomimo wielu pozytywnych niespodzianek i niespodziewanych wygód (masaż), rozczarowaniem był dla mnie brak indywidualnych nawiewów powietrza nad fotelem, co powodowało, że w trakcie lotu czasem bywało mi za ciepło, a czasem za chłodno, co utrudniało swobodne korzystanie z pościeli.

Trochę zaskoczył mnie też fakt, że w raptem dwuletnim samolocie, na dodatek w klasie premium, część guzików jest niemal zupełnie wytarta, co wygląda mało estetycznie.


Zdecydowałem się na fotel pod oknem, gdyż podróżowałem sam, a rząd parzysty wybrałem ze względu na fakt, że fotele w nieparzystych znajdują się bliżej przejścia (blat oraz narożnik ze słuchawkami są pod oknem) i wydają się oferować mniej prywatnej przestrzeni.

Miejsce pod oknem w rzędzie nieparzystym jest podobne do widocznego na zdjęciu fotela w środku
Jednym z częstszych zastrzeżeń do foteli klasy biznes, w układach dającym wszystkim pasażerom bezpośredni dostęp do przejścia, jest ograniczona przestrzeń na nogi (stopy). Tutaj była zupełnie przyzwoita nawet po rozłożeniu fotela na płasko, a sama odległość siedziska od poprzedzającego fotela (pomimo mojego 1.85 m) wywoływała uśmiech na twarzy.

Diody podświetlające miejsce na nogi - to dopiero bajer!

Choć kręciłem się wokół swego fotela zaabsorbowany robieniem zdjęć wszystkich możliwych detali, udało mi się dostrzec kapitana, który wyszedł z kokpitu w marynarce i z czapką w dłoni, co przyciągnęło moją uwagę. Gdy zbliżył się do mojego fotela, zapytał, czy Krzysztof to ja, a następnie uciął sobie ze mną sympatyczną rozmowę, życząc wspaniałego lotu i wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Wow, tego się nie spodziewałem!

Gdy większość pasażerów zajęła swoje miejsca, jedna ze stewardess przeszła po kabinie z tacą z drinkami, oferując wodę, sok pomarańczowy lub szampana. Zdecydowałem się na ostatnie, by symbolicznie rozpocząć swą urodzinową podróż pośród tak zniewalająco eleganckiej kabiny.

SAS oferuje swoim pasażerom szampana marki Charles Heidsieck Rosé Vintage 2006, który kosztuje w sklepach ok. 450 zł za butelkę (w Polsce niestety praktycznie nie do kupienia)
Po zamknięciu drzwi i powitaniu wszystkich na pokładzie, kapitan poinformował o silnych deszczach nad południowymi Chinami, które wywołały ograniczenia w ruchu, co oznaczało dla nas konieczność chwilowego oczekiwania na pushback i start. Po kilku minutach okazało się jednak, iż potrwa to dłużej, a następny komunikat obiecał podać za kwadrans.

Choć mało kto przepada za opóźnieniami, siedząc w tak wygodnym fotelu i mając za oknem fascynujące widoki (dziesiątki szerokich kadłubów), nigdzie mi się specjalnie nie spieszyło.


Zgodnie z obietnicą, kilkanaście minut później kapitan w kolejnym komunikacie ogłosił, że prawdopodobnie za chwilę rozpoczniemy procedurę wypychania i rzeczywiście tak się stało.

Tym razem kamery działały (w odróżnieniu od poprzedniego lotu), co umożliwiało oglądanie kołowania bez "przyklejania się" do okna

Gdy tylko pogoda się poprawiła, wiele oczekujących lotów ruszyło zająć swą pozycję w kolejce do pasa.

"Szerokie kadłuby, szerokie kadłuby wszędzie!" - od tyłu: B777F Aerologic, A330 Cathay Dragon i A350 Cathay Pacific na równoległej drodze kołowania
A330 Cebu Pacific (po lewej) i A320 Air China (po prawej)
W kolejce do startu mieliśmy szósty numer. Po ok. 10 minutach wtoczyliśmy się powoli na pas 25L i ociężale zaczęliśmy rozbieg do 11-godzinnego lotu do Europy, wykorzystując do nabrania prędkości większość długości pasa. W powietrze wzbiliśmy się o 10:10 czasu lokalnego, z 50-minutowym opóźnieniem.

Lotnisko w Hong Kongu znajduje się na wyspie, której część utworzona została sztucznie
Morze Południowochińskie tuż po starcie
Pomimo informacji przed startem, że ze względu na burzową pogodę, pasy będą musiały być zapięte dłużej niż zwykle, ich sygnał zgasł zaledwie 10 minut po opuszczeniu lotniska w Hong Kongu, a ja postanowiłem udać się do toalety.

Dwie przeznaczone dla klasy biznes znajdują się z tyłu kabiny, za ostatnim rzędem siedzeń, w pobliżu kuchni.

Ta znajdująca się po prawej stronie kadłuba jest zauważalnie większa. Poza tym niczym się nie różnią i w obu mamy dostęp do światła dziennego dzięki oknom (co nie jest standardem we wszystkich liniach).

Toaleta mniejsza, po stronie lewego skrzydła
Toaleta większa, na prawym skrzydle

Znajdziemy też podstawowe środki czystości jak mydło w płynie, płyn do dezynfekcji czy mokre chusteczki.


Nie jest to, co prawda, orchidea ani róża, ale każdy florystyczny akcent w samolocie jest mile widziany
Chwilę po powrocie na miejsce, stewardessy rozdały mokre ręczniki. Rozdawanie ich bez żadnego talerzyka czy podkładki jest zawsze problematyczne, gdyż gorące parzą w dłonie, a po wykorzystaniu i odłożeniu zostawiają mokre ślady.


Pierwszym posiłkiem lotu, pomimo wczesnej godziny - 11:10, był obiad. Po rozłożeniu na stolikach obrusów, serwis rozpoczął się godzinę po starcie od napojów oraz canapés opisywanych przez menu jako "tarta szpinakowo-serowa z owiniętym bekonem grzybem enoki". Do picia wybrałem wyciskany sok pomarańczowy.


Duży kawałek boczku dość mocno się ciągnął i ciężko było go pogryźć, więc ostatecznie skończyłem na połknięciu całości na raz. Nie przypadł mi do gustu dobór smaków w tej przystawce i poczułem się nią dość rozczarowany.


Przed zaprezentowaniem starterów, stewardessy zaoferowały dodatkowe napoje (wybrałem wodę) i koszyk z pieczywem, z którego zdecydowałem się na legendarne Laugenbrötchen, czyli bułkę-precel. Do wyboru były różne rodzaje pieczywa, lecz nie było wśród nich bagietki czosnkowej.

Ciepła bułka i miękkie masło wyglądały apetycznie i ciężko było mi powstrzymać się od ich zjedzenia przed otrzymaniem reszty posiłku
Unikatowa w SASie jest możliwość wyboru dania bezpośrednio z wózka. Samolotowe karty menu wielokrotnie oferują fantastyczne posiłki, które w rzeczywistości niewiele przypominają swój opis. Dzięki wybieraniu dań na podstawie wyglądu, tuż przed spożyciem, mamy okazję do skonfrontowania opisu z rzeczywistością przed "podjęciem zobowiązania".

Do wyboru jako startery były:
- Mix sałat z oliwą z oliwek i balsamicznym vinaigrette
- Łosoś norweski marynowany w cytrusach z sałatką z wodorostów i ziołowym majonezem
- Rostbef z sałatką z selera i marchwi oraz dressingiem miodowo-musztardowym

Słyszałem wybitnie pozytywne opinie o łososiu na pokładzie skandynawskiego przewoźnika, dlatego właśnie na tę przystawkę się zdecydowałem, choć rostbefem również nigdy bym nie pogardził.


Oprócz łososia, na moim stoliczku znalazła się również sałatka, która komponowana (czyt. nakładana) jest przy nas. Tradycją linii jest przebieranie się na czas posiłku części personelu pokładowego w stroje kucharzy, co świetnie wygląda i nadaje posiłkowi, jednemu z najciekawszych wydarzeń w trakcie każdego lotu, jeszcze bardziej teatralnego wydźwięku.


Łosoś nie zawiódł moich oczekiwań, a sos majonezowy nie okazał się zbyt wyrazisty/tłusty i nie tłumił smaku ryby. Niespodzianką była dla mnie sałatka z wodorostów, która bardzo przypadła mi do gustu i świetnie zastępowała standardową sałatę.

Na danie główne byłem zdecydowany na wiele miesięcy przed wejściem na pokład. Mówi się, że egzaminem cateringu pokładowego są dania z wołowiny. Steki wołowe, które uwielbiam, nawet na ziemi uchodzą zazwyczaj za ekstrawaganckie jedzenie, a samolotowa aura tylko dodaje im luksusowego wydźwięku.

Do wyboru jako danie główne były:
- Nadziewana sola z musem z krewetek, pieczone ziemniaki chateau, kapusta pak choi i sos ze skorupiaków
- Noga z kaczki z gotowanym na parze ryżem, groszkiem, marchewką, grzybami shimeji i sosem Lo Sui
- Polędwica wołowa w panierce z bazylii z zapiekanym ziemniakiem, blanszowaną rzepą, zieloną fasolką i sosem Fond de Veau
- Canelloni ze szpinakiem i ricottą oraz pieczoną dynią i sosem pomidorowym

Ziemniaki chateau czy sosy Lo Sui lub Fond de Veau to idealny przykład górnolotnie brzmiących opisów, z których trudno odczytać, czego można spodziewać się na talerzu, stąd tak świetnym pomysłem jest, by ostateczny wybór poprzedzić jeszcze oględzinami na własne oczy.

Oczywiście bez zastanowienia wybrałem wołowinę.


Porcja może wyglądać na małą i rzeczywiście nie należała do największych, a fasolę lub część rzepy chętnie zamieniłbym na dodatkowego ziemniaczka, ale całość w smaku była perfekcyjna. Mięso było soczyste, kruche i rozpływało się w ustach, pomimo wypieczenia na medium-well.


Niewielka porcja byłaby rozczarowaniem, gdyby było to jedyne danie na obiad. Jednak oprócz sycących przystawek i dania głównego, na zakończenie czekał na mnie jeszcze deser.

Do wyboru jako deser były:
- Kruszonka wiśniowa z migdałami i crème anglaise
- Lody XTC
- Świeże owoce
- Sery Comté oraz Bleu d'Auvergne z marmoladą herbacianą Dammann Frères

Ciężko to nazwać wyborem, gdyż poprosiłem o możliwość spróbowania wszystkiego. Nie przepadam za deserem w postaci sera, ale zważywszy na fakt, iż jest to "rytuał" lotów w klasach premium, postanowiłem spróbować dla doświadczenia.

Poprosiłem również o rekomendację wina, na co zaproponowano mi Porto (pomimo braku w menu). Obsługująca mnie stewardessa, z jakichś względów musiała na chwilę odejść ode mnie, a gdy wróciła, wózek pojechał dalej i musiałem się o swoje wino upomnieć osobiście, a w moim kieliszku ostatecznie znalazło się amerykańskie Primitivo (Zinfandel).

Wybór win jest dość mocno ograniczony. Oprócz szampana, do dyspozycji mamy dwa białe (francuskie Joseph Drouhin Bourgogne Chardonnay rocznik 2017 za ok. 50 zł za butelkę oraz nowozelandzkie Astrolabe Sauvignon Blanc z rejonu Marlborough, również rocznik 2017 ciut droższe, za ok. 70 zł od butelki) oraz dwa czerwone (amerykańskie Wente Beyer Ranch Estate Zinfandel, Livermore Valley rocznik 2013 oraz włoskie Poggio Argentiera Maremmante Organic z Toskanii, rocznik 2016 - oba kosztują w okolicach 60-70 zł za butelkę).


Zgodnie z oczekiwaniami, ser z winem średnio przypadły mi do gustu ze względu na ciężki aromat, ale swój "rytuał przejścia" zaliczyłem. Kruszonka była bardzo słodka, więc po jej zjedzeniu owoce wydawały się nie mieć smaku. Lody czekoladowe smakowały dość przeciętnie i nie były warte swoich kalorii.

Po powolnym rozpoczęciu serwisu, dopiero 50 minut po starcie, obiad zakończył się niecałe 2 godziny 45 minut po starcie, co nie jest problemem przy 11-godzinnym, dziennym locie, ale na locie nocnym byłoby dość uciążliwe. Problemem jest też brak możliwości wyjścia z siedzenia (foteli pod oknem w rzędach parzystych lub w środku w rzędach nieparzystych) w trakcie serwisu ze względu na stolik zagradzający wyjście.

Na plus, stewardessy były niebywale profesjonalne, uprzejme i czarujące. Przy każdej interakcji prowadziły small-talk, nawiązywały do wcześniejszych rozmów i z gracją ustawiały wszystkie naczynia na stoliku. Byłem pod ogromnym wrażeniem ich szczerego zainteresowania wszystkimi pasażerami.

Po zakończonym posiłku światła w kabinie zaczęły być stopniowo przyciemniane, a zasłonki okien zostały opuszczone, by "symulować noc" i umożliwić odpoczynek.


Sam również skorzystałem z okazji do rozłożenia swojego fotela do płaskiej pozycji i przetestowania osławionej pościeli Hästens w momencie, gdy przekraczaliśmy granicę mongolsko-rosyjską w okolicach Irkucka.

Podłokietnik można opuścić, by nie wystawał sponad łóżka

Trochę zaskoczyły mnie uszkodzenia na tylnej ściance fotela, które ukazały się moim oczom po opuszczeniu oparcia.

Te drobiazgi są niemal niewidoczne przez większość czasu, ale świadczą o szybkim zużywaniu się kabiny w raptem dwuletniej maszynie

Muszę przyznać, że komfort leżenia po rozłożeniu prześcieradła i przykryciu się kołdrą był niebywały. Poduszka wielkością i twardością przypominała hotelową, a cały zestaw pościelowy faktycznie był niezłej jakości.

Jako osoba przyzwyczajona do spania w samolotach w pozycji pionowej, ogromna ilość przestrzeni w tym fotelu wydała mi się wręcz nadmierna. Mogłem komfortowo ułożyć się w wielu pozycjach, ostatecznie zdecydowałem się jednak na niewielkie podniesienie zagłówka, by obejrzeć któryś z filmów.

Po opuszczeniu zagłówka do płaskiej pozycji, blat i zabudowa całkowicie zakrywają naszą głowę od reszty kabiny dając ogromne poczucie prywatności i komfort odpoczynku (zdjęcie zrobione po delikatnym podniesieniu fotela do oglądania filmu)
Ekran, choć ogromny, ma spory minus - jest nieruchomy. Nie można go odchylać właściwie wcale, co ogranicza ilość pozycji, w których możemy wyraźnie i wygodnie z niego korzystać.


Wybór filmów, gier i innych atrakcji był identyczny jak w klasie ekonomicznej na moim locie dwa tygodnie wcześniej. Obejrzałem ostatni odcinek "Bad Little Lies" oraz hongkoński kryminał "Chasing the Dragon". Kino akcji z Hong Kongu zawsze leżało w moim guście, jednak widziałem lepsze filmy od tego.



Jakkolwiek negatywny może się wydawać ten nawyk, lubię mieć pod ręką drobne przekąski w trakcie oglądania filmów. Obie stewardessy obsługujące moją część kabiny po usłyszeniu, iż to mój pierwszy lot w klasie biznes, postanowiły dołożyć wszelkich starań, bym był pod ogromnym wrażeniem i starały się niesamowicie. Tym razem jedna z nich namówiła mnie na obejrzenie wyboru przekąsek rozstawionych z tyłu kabiny, po lewej stronie kadłuba.

Wybór przekąsek do samoobsługi był ogromny i zaspokoi każdy apetyt, słodki i słony
Wciąż czułem sytość po wcześniejszym obiedzie, dlatego ograniczyłem się do soku pomarańczowego i kilku czekoladek francuskiej wytwórni Valrhona.


Fantastycznym sposobem na spędzenie czasu jest Wifi, które działało bez zarzutu i było bezpłatnie dostępne dla wszystkich pasażerów SAS Business.

Większość kabiny (zapełnionej w ok. 3/4) przespała znaczną część lotu, dlatego doceniam to, że załoga, która od czasu do czasu przechodziła, by sprawdzić, czy nikt niczego nie potrzebuje, zachowywała się cicho i nie stąpała twardo. Może to drobiazg, ale gdy próbujecie spać, a ktoś obok przechodzi krokiem defiladowym, naprawdę ciężko jest zapaść w głęboki sen, dlatego doceniam wyczucie tej załogi.

Korzystając z okazji, poprosiłem stewarda o puszkę coli, którą otrzymałem błyskawicznie.


Od zawsze byłem zafascynowany drinkami SASu. Niestety linia zrezygnowała z wymyślnych nazw, które stosowała jeszcze jakiś czas temu, i postawiła na klasykę oferując: Gin z tonikiem, Krwawą Mary, Wódkę z Martini i Ginger Forest, czyli Whisky, jabłko, piwo imbirowe i limonkę.

Moją największą uwagę zwróciła jednak rubryka "Beer Mixology" oferująca zaledwie jeden napój - ale jaki! - "Mikkeller Spirits Ginger & Lime Beer Cocktail".

"Mikkeller Spirits Ginger & Lime Beer Cocktail" - imbir, limonka, marakuja, wódka i piwo pszeniczne połączone tworzą niezwykle rześki i orzeźwiający smak
By poprosić o swój koktajl udałem się do galley'u, gdzie podczas gdy charyzmatyczny steward przygotowywał mój napój, miałem okazję porozmawiać z jedną ze stewardess opowiadającą o początkach swojej kariery wiele lat temu, fascynacji Hong Kongiem oraz tym jak bardzo lubi kontakt z różnorodnymi ludźmi w swojej pracy. Chwilę później do rozmowy dołączył również jeden z pilotów, który miał akurat czas odpoczynku (na pokładzie było trzech pilotów).

Skandynawskie linie słyną raczej z załóg podchodzących do pasażerów z dużą dozą rezerwy, jednak na tym locie wszystkie interakcje z cabin crew były czystą przyjemnością. Nie mniejszą przyjemnością okazał się mój drink.


Był tak dobry, że kusiło mnie poprosić o dolewkę, ale widząc wcześniej ile wysiłku kosztowało przygotowanie go, zrezygnowałem.

Wypoczynek w tak komfortowych warunkach, jakie oferują fotele Vantage XL, czyni podróż dużo mniej męczącą i sprawia, że czas upływa znacznie szybciej i prościej. Nim się zorientowałem, byliśmy na wysokości Moskwy, 1 h 30 min od Sztokholmu, i zaczął się drugi posiłek, którym była kolacja.


Tym razem dostępna była tylko jedna przystawka - smażony, wędzony tuńczyk z limonką oraz czerwoną i żółtą papryką. Po spektakularnym sukcesie poprzedniej rybnej przystawki, nawet przy większym wyborze zdecydowałbym się właśnie na tę.

Na tacce podano za jednym razem: tuńczyka z papryką, która była lekko kiszona/marynowana, masło, pieczywo do wyboru z koszyka, napoje do wyboru oraz miseczkę świeżych owoców (melon, winogrono, kiwi, grejpfrut). Tym razem pieczywo również smakowało świeżo i było ciepłe, a masło miękkie.

Apetyczny i soczysty wygląd tuńczyka idealnie oddaje jego smak. Nie pogardziłbym taką przystawką nawet w restauracji
Do wyboru jako główne danie zaproponowano:
- Filet wieprzowy z sosem Piquant
- Pieczonego kurczaka z sosem miodowo-imbirowym
- Makaron Yang Chun z warzywami
- Brokuły i grzybki Eryngii (aka "Boczniak mikołajkowy") z krewetkami Sakura

W czasie kolacji ostateczny wybór również zapadał dopiero po zobaczeniu wszystkich dań na wózku na własne oczy.

Zdecydowałem się na wieprzowinę, która, choć smaczna, okazała się jednak trochę twardawa i odrobinę za sucha jak na mój gust. Na szczęście pikantny sos pomógł, podobnie jak brokuły i grzyby.


Ogólnie poziom kolacji określiłbym jako przyzwoity. Z całą pewnością nie była to zaledwie "przekąska przed lądowaniem" ani "Afternoon Tea", lecz solidna kolacja na ciepło, która mogłaby również być obiadem.

Na moim locie oba posiłki były treściwe i podawane na ciepło, a ich forma przypominała zdecydowanie bardziej obiad niż śniadanie (które można byłoby podać po starcie) lub kolację (przed lądowaniem), co bardzo przypadło mi do gustu jako wiecznie głodnej osobie.

Jednak najważniejszym spostrzeżeniem jest fakt, iż SAS jest absolutnym królem ryby, która w obu przystawkach była fantastyczna.

Coraz bardziej skandynawski krajobraz za oknem zwiastował koniec mojej fantastycznej przygody na pokładzie nordyckiego przewoźnika
Podczas zniżania, niemal cała załoga pokładowa przyszła do mojego fotela życzyć mi wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, jako prezent wręczając menu pokładowe z rysunkami, życzeniami i przyklejonymi zabawkami oraz innymi drobiazgami, które w trakcie lotu wręcza się dzieciom. Większość życzeń była spersonalizowana, co wywarło na mnie ogromne życzenie.

W Sztokholmie wylądowaliśmy o 14:39, minutę przed czasem pomimo opóźnionego wylotu z Azji
W pakiecie do życzeń, po dotarciu do gate'u zostałem zaproszony do odwiedzenia pilotów w kokpicie.


Miałem przed sobą trzy godziny na przesiadkę, a w kabinie pilotów A330 jeszcze nie byłem, więc z przyjemnością udałem się na serdeczną rozmowę z pilotami, którzy byli dumni z możliwości zaprezentowania swojego "biura".


Ciężko było pożegnać się z tak fantastyczną załogą i eleganckim oraz wygodnym fotelem. Starałem się być w miarę obiektywny w swojej relacji, jednak ciężko mi ukryć zachwyt nad poziomem serwisu oferowanym na pokładzie skandynawskiego przewoźnika, który zainwestował dużo pieniędzy i wysiłku w przyciągnięcie pasażerów biznesowych, przynoszących duże zyski.

Czy wewnątrzeuropejska klasa biznes SASu dotrzymuje kroku tej dalekodystansowej? Na znalezienie odpowiedzi miałem dwa loty w ciągu najbliższych godzin.

Pamiętacie swój pierwszy lot w klasie biznes?

Udostępnij:

3 komentarze:

  1. On my first flight in business gate agent looked at me with disbelief saying something like "only business class passengers can board now"; maybe torn jeans and 'rolling stones' t-shirt contributed to that ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Same happened to me quite a few times over the course of my life when I was (rightfully) trying to use the premium boarding queues.

      P.S. Rolling Stones' clothes are always classy ;-)

      Usuń
  2. Nie polecam pracować na budowie, firma wyzyskuje pracowników i źle płaci.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com