środa, 25 lipca 2018

Relacja: TurboJET Makau - Hongkong klasa biznes (Prom)

Gdy po całym dniu spacerowania po byłej portugalskiej kolonii moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a godzina robiła się poźna (było już po 19., podczas gdy o 18. słońce zachodzi i robi się zupełnie ciemno), uznałem, że pora powoli udać się w kierunku terminalu promowego, z którego kilka godzin wcześniej zacząłem swoje zwiedzanie.

Legend Palace Hotel - jedno z kasyn w pobliżu przystani promowej Macau Outer Ferry Terminal
Choć byłem świadomy wzmożonego zainteresowania rejsami w związku z długim weekendem majowym i dniami wolnymi, nie wiedziałem ile czasu przeznaczyć na zwiedzanie miasta, dlatego bilet powrotny postanowiłem kupić tuż przed rejsem. I to był błąd...

Gdy powolnym krokiem zbliżałem się do przystani, marzyłem jedynie o klimatyzacji, prysznicu i wygodnym łóżku. Wewnątrz budynku panowała niska temperatura, co było już częściowym sukcesem.

Gdy jednak w kasie dowiedziałem się, że najbliższe dostępne bilety są na rejs dopiero za trzy godziny, przypływający do Hong Kongu po północy, momentalnie znów zrobiło mi się gorąco. Fatalny angielski pani w kasie nie ułatwiał sytuacji. Następnego dnia rano planowałem intensywne zwiedzanie, natomiast wieczorem wylot do Bangkoku. Przypłynięcie do miasta tak późno oznaczałoby też brak możliwości skorzystania z wygodnego i szybkiego metra.

Istnieje możliwość kupna biletu na późniejszą godzinę i oczekiwania w kolejce "stand by", gdyby ktoś z wcześniejszych pasażerów się nie pojawił, ale przy tak wielkim zainteresowaniu wydało mi się to daremne. Jak później zauważyłem, w kolejce oczekiwało co najmniej 50-60 osób.

Po kilku minutach gorączkowego poszukiwania rozwiązania i sprawdzania innych opcji (bilety do Kowloonu na najbliższe rejsy również były wyprzedane), dotarło do mnie, że bilet w "Super Class" (odpowiednik lotniczej klasy biznes) to różnica jedynie 100 zł względem ekonomicznej.

W obliczu zmęczenia i napiętych planów następnego dnia, zdecydowałem się na odrobinę luksusu i rejs za niecałe 30 minut w cenie 380 patak (waluta Makau, różni się wartością o kilka procent od dolara hongkońskiego), czyli ok. 175 zł.


Oprócz klimatyzacji ustawionej na 18 stopni Celsjusza, ogromną zaletą terminalu jest też świetnie funkcjonujące wifi, które umożliwiło mi swobodną rozmowę głosową przez Whatsappa. Oczekując pod gatem, zauważyłem, że tuż obok znajduje się lounge dla pasażerów premium, z którego skorzystałem.

Lounge dla pasażerów "Super Class"
W gruncie rzeczy jest to tylko kilka wygodnych kanap, dystrybutor z wodą mineralną i stojak z chińskimi czasopismami, lecz to wciąż miła odmiana dla siedzenia na metalowych krzesełkach.

Wewnątrz tej, i tak niewielkiej, przestrzeni znajdował się jeszcze mniejszy kącik dla pasażerów klasy "Premier Grand Class". Lounge wewnątrz loungu - coś jak matrioszka! ;-)

Mini-lounge dla pasażerów "Premier Grand Class"
Gdy rozpoczynał się boarding któregoś z rejsów, pracownik Turbojeta wchodził do lounge'u i po chińsku (lub kantońsku) informował na który rejs zaprasza. W moim wypadku wystarczyło pokazanie biletu, by za każdym następnym razem wystarczyło spojrzenie w jego kierunku, które spotykało się z przeczeniem (aż do czasu mojego boardingu).

Gdy nareszcie nadeszła pora wejścia na pokład, wszyscy jednocześnie, bez podziału na klasy, ruszyli na pokład przednim wejściem. Po drobnym niezrozumieniu (porozumieć się po angielsku z osobami z akcentem z Makau to nie lada wyczyn), udało mi się zrozumieć, że moje miejsce znajduje się na głównym pokładzie (a nie na piętrze).


"Super Class" zajmuje przednią część statku, w układzie siedzeń 3-4-3. Pomimo swej nazwy, nie zrobiła na mnie Super wrażenia, a raczej dość przygnębiające, gdyż większość foteli miała zużyte i wytarte oparcia w niezbyt ciekawych kolorach.


Były nieznacznie szersze i masywniejsze od standardowych, ale różnica w komforcie między klasą ekonomiczną była znikoma.


Boarding sprawiał wrażenie dość mało zorganizowanego i dłużył się. Gdy wreszcie dobiegł końca, mniej więcej 1/3 kabiny stanowili Europejczycy, Amerykanie i Australijczycy z charakterystycznym akcentem.


Nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem rozdanie kilka minut po wypłynięciu kart wjazdowych do Hong Kongu.

Nie tylko na oparciach siedzeń było widać ślady zużycia
Nie spodziewałem się za to posiłku, który na moim stoliczku wylądował raptem kilka chwil później!

Sztućce znajdują się w srebrnej torebce z tyłu tacki
Wszyscy turyści i expaci dostali taki sam zestaw, podczas gdy "lokalsi" zdawali się prosić o inne rzeczy, np. zupki chińskie. Chinka siedząca obok mnie poprosiła o coś, co wyglądem przypominało makaron z parówkami.

Wbrew wrażeniom wizualnym, owoce morza (ośmiorniczki baby, krewetki koktajlowe, kalmary) okazały się świeże, miękkie (wcale nie były gumowe) i, o dziwo, całkiem smaczne, czego nie powiedziałbym o pomidorkach. Bułka smakowała podobnie do standardowego, samolotowego pieczywa o długiej trwałości.


Zestaw uzupełniał pojemniczek wody z logo Turbojeta oraz mała paczka żelków Haribo, która wywołała spory uśmiech na mojej twarzy.

Posiłek nie był może największy czy wyjątkowy pod jakimkolwiek względem, ale serwowanie czegokolwiek na zaledwie 40-minutowym rejsie zasługuje na uznanie.

Proszenie o miejsce pod oknem nie zdało się na wiele - ciemność za oknem była zupełnie nieprzenikniona, a wifi nie działało, dlatego zająłem się przeglądaniem gazetki pokładowej.

Zainteresował mnie artykuł o miłości lokalnych mieszkańców do matchy - sproszkowanej zielonej herbaty używanej do lodów i deserów. Lody o tym smaku jadłem w Azji wielokrotnie, jednak w czasie swojego pobytu w Makau nigdzie nie dostrzegłem kawiarni oferujących takie ciasta.


Pomimo niedziałającego wifi i braku widoków, rejs upłynął mi szybko, a zaledwie kilka chwil po tym, gdy wyczekiwany Hong Kong pojawił się na horyzoncie, dobijaliśmy do brzegu.




Kontrola paszportowa w Hong Kongu jest nieporównywalnie szybsza niż w Makau, ale i tak musiałem odstać ok. 20 minut ze względu na ogromną liczbę pasażerów, którzy przybyli do miasta moim oraz innymi promami.


Chwilę później kroczyłem tym samym pomostem, którym rano rozpoczynałem swoją podróż do portugalskiej ex-kolonii.



Hong Kong nigdy nie zasypia, a wieczorami, gdy temperatura wreszcie spada poniżej 30 stopni, zdaje się żyć wśród milionów neonów intensywniej niż za dnia.


"Super Class" to nic nadzwyczajnego, jednak przy różnicy w cenie raptem 100 zł, jest to dobra opcja awaryjna w przypadku braku miejsc w klasie ekonomicznej (co zdarza się dość często, nie tylko w okresie świąt i dni wolnych). Posiłek, choć nie najbardziej pożywny czy luksusowy, był miłym akcentem.
Udostępnij:

4 komentarze:

  1. Interesting to see someone repeating my mistake from a few years back [not booking return ticket in advance] ;-)
    I did manage to get a standby seat in economy though.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. As many Asians believe "in life there are no coincidences", so I hope my mistake at least made for an interesting review (and a precaution for others!).

      Usuń
    2. I like to say "my purpose in life is to serve as a warning to others".
      And keep writing your reviews, some of us use this blog to learn Polish ;)

      Usuń
    3. That sounds like a life full of adrenaline! Haha

      Sure, I will. Can't wait for your first comments in Polish! ;-)

      Usuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com