niedziela, 28 maja 2017

Relacja: "Irlandia" blisko, Irlandia daleko

Irlandia - Wasze pierwsze skojarzenie to...?! Choć może to kiepsko reprezentatywna grupa, wszyscy moi znajomi, których zapytałem, bąkali coś o trawie, czterolistnej koniczynie czy szeroko pojętej zieleni.

Widok z lotu ptaka na prowincję Ulster we wczesnych godzinach porannych

Cóż, ciężko się dziwić, skoro koniczynka to symbol narodowy, kraj słynie z zielonych łąk, a nawet masło sprzedawane jest w zielonych "sreberkach" (czyli "zielonikach"? ;-) ).

Koniczyna czy masło w zielonym opakowaniu nie robią na mnie szczególnego wrażenia, ale żeby nawet woda była zielonkawa?!
Jedna z moich ulubionych piosenek obozowych ma w refrenie "A Irlandia podobno jest taka zielona
jak włosy syreny o świcie...". Od czasu gdy usłyszałem ją po raz pierwszy, wiele lat temu, ciągnęło mnie, by sprawdzić tę legendę. Jak bardzo?

Wystarczająco mocno, by wybrać się w poniższą podróż:

24.03 FR3098 Gdańsk (GDN) - Warszawa Okęcie (WAW) 18:40 - 19:35
25.03 FR4501 Warszawa Modlin (WMI) - Belfast Int'l (BFS) 06:35 - 08:25
25.03 FR3027 Belfast Int'l (BFS) - Gdańsk (GDN) 18:10 - 21:45

Co prawda administracyjnie Belfast to Irlandia Północna, należąca do Zjednoczonego Królestwa, ale widoki z powietrza były jak najbardziej irlandzkie
Jak widać po godzinach lotów, podróż dość wyczerpująca - 6 godzin i 20 minut oraz niemal 3700 km w powietrzu w ciągu zaledwie doby - a Irlandia faktycznie jest dość daleko.

Dodajcie do tego intensywne zwiedzanie, a gwarantuję Wam, że nigdy nie byliście tak szczęśliwi na widok swojego łóżka, co ja tamtego wieczoru!


Zdjęcia nie oddają soczystości zieleni łąk i wzgórz. Ten wspaniały widok sam w sobie jest już wystarczającym powodem, by do Irlandii dostać się samolotem (a nie np. promem).

Cały wyjazd na jednym zdjęciu - portowe zabudowania miasta oraz zieleń pól i łąk
O historii Irlandii wiedziałem przed wyjazdem niewiele, a moje pojęcie o niej sprowadzało się do Wielkiego Głodu oraz "Kłopotów", w trakcie których świat usłyszał o organizacjach takich jak IRA czy Sinn Fein.

Na szczęście szybko mogę nadrobić zaległości; gdy tylko wysiadam z lotniskowego autobusu, moim oczom ukazuje się Europa Hotel - najczęściej wysadzany w powietrze hotel w Europie. Doświadczył tego typu ataków aż 36 razy, głównie ze względu na zatrzymywanie się w nim w trakcie konfliktu dziennikarzy i różnych znanych osobistości.

Europa Hotel - od wielu lat na szczęście w jednym kawałku
Każdy słyszał o Murze Berlińskim, jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że przez Belfast również biegnie wysokie ogrodzenie oddzielające dzielnice protestanckich lojalistów (tych, którzy oczekują przynależności do Zjednoczonego Królestwa i zwierzchnictwa królowej Elżbiety II) oraz katolickich republikanów (identyfikujących się z niepodległą Republiką Irlandii).


Na szczęście kilkumetrowe ogrodzenie jest dość rzadko wykorzystywane. Lokalne władze robią z niego użytek raptem kilka razy do roku, głównie przy okazji rocznic wydarzeń dzielących obie społeczności, np. bitwy nad Boyne.

Widok na Cupar Way od strony lojalistów
Bramy między poszczególnymi dzielnicami są wtedy zamykane, a z Wysp Brytyjskich do Belfastu przyjeżdżają setki dodatkowych policjantów.

Bez dwóch zdań nie jest to typowy radiowóz, który spotkacie w innych miastach Europy. Na ulicach Belfastu widziałem je wielokrotnie
Nie brakuje nawiązań do polityków i reprezentantów wszelkich opcji politycznych, w tym nieśmiertelnego "El Comandante"
Docelowo mur ma być zlikwidowany w przeciągu kilku najbliższych lat, jednak jak na razie kwitnie na nim sztuka o różnych obliczach, a turyści są zachęcani do zostawiania na nim swoich przemyśleń.

Titanic - utracona duma Belfastu
Różne napisy i murale dały mi bardzo do myślenia, ale z pewnością nie tak bardzo, jak widok sąsiednich domów poprzedzielanych wysokim na kilka metrów płotem.

Na samą myśl o "gorętszych" dniach w tej okolicy dostaję gęsiej skórki.


Dobrym pomysłem na dalsze zgłębienie historii miasta wydało mi się darmowe, 45-minutowe zwiedzanie ratusza.


Ta prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalna budowla w mieście, zachwyca przepychem również od środka.

Schody wyłożone dywanem zdobionym herbem miasta
Jak się okazuje, przewodnik skupia się na administracyjnych aspektach historii, nie wtrącając de facto ani słowa o "Kłopotach" czy istnieniu muru, zwanego "Murem Pokoju".

Sala balowa jest dostępna bezpłatnie dla organizacji pożytku publicznego urządzających bale i zbiórki dobroczynne
Gwoli ścisłości, przewodnik mówi irlandzkim angielskim - niby ten sam język, ale minimalnie inne słownictwo, a wymowa kompletnie różna. Na szczęście da się do tego szybko przywyknąć.

Zrozumienie podstawowych faktów nie stanowi żadnego problemu, a szczegółami administracyjnymi lokalnego samorządu jakoś nieszczególnie byłbym zainteresowany w jakimkolwiek języku ;-)

Na tej sali odbywają się posiedzenia lokalnego samorządu - widoczne w tyle krzesła (pod galerią) zarezerwowane są dla monarchy
Oprócz kilku najbardziej spektakularnych pomieszczeń (w tym sali rady miasta oraz sali balowej), możemy też zobaczyć pamiątki związane z Titanikiem - tak, tym legendarnym Titanikiem.

Przypadkowe graty? Ani trochę - to właśnie w Belfaście, w działającej do dziś stoczni Harland and Wolff, powstał największy wówczas statek na świecie.

Po prawej zdjęcie Thomasa Andrewsa - projektanta Titanica
Najbardziej zaskoczyło mnie potężne, drewniane biurko. Nie chciało mi się wierzyć, by ktoś wydobył z dna oceanu tak solidny kawał mebla.

Ustawienie między dwoma ogromnymi oknami nie ułatwiało zrobienia zdjęcia, szczególnie w słoneczny dzień, na jaki udało mi się trafić (co ponoć jest rzadkością w Irlandii)
Intuicja mnie nie myliła; biurko nigdy nie dotarło na statek, gdyż zostało dostarczone do Belfastu kilka dni po opuszczeniu stoczni przez legendę mórz.

Kilka minut później zwiedzanie dobiegło kresu, a ja po zobaczeniu ocalonych pamiątek, nakręcony jeszcze bardziej na zobaczenie kolebki "Niezatapialnego", ruszyłem rześkim krokiem w stronę "Titanic Quarter" - portowo-stoczniowej dzielnicy miasta, w której dziś znajduje się ogromne muzeum Titanica oraz wiele apartamentowców.

Interaktywne muzeum Titanica, architektoniczna duma Belfastu, po lewej w oddali. Po prawej rzeczone apartamentowce
Choć miasto nie przytłacza pod względem znaczących zabytków, stara się o uwagę i zainteresowanie turystów bardzo mocno, co widać po niezliczonych współczesnych rzeźbach.

Część jest, co prawda, mało odkrywcza, ale kilka wydało mi się absolutnie fenomenalnych.

Oto mój faworyt:

Każdy, kto w dzieciństwie sklejał plastikowe modele, rozpozna charakterystyczny kształt ramki, z której wyłamywało się części modelu przed sklejeniem. Fantastyczny pomysł!
Budynek projektu Erica Kuhne robi wrażenie z bliska, choć jego kształt odrobinę kojarzy mi się z otwieranymi, papierowymi lunch boxami z zupką chińską.


Za to bez dwóch zdań świetnym pomysłem jest, stylizowany na zardzewiały, napis "Titanic".


Ze względu na ograniczony czas, zwiedzanie wnętrza zostawiłem sobie na następną wizytę ;-)

W drodze powrotnej do centrum rzuciłem jeszcze okiem na SS Nomadic - prom, którym dowożono pasażerów na Titanica (i inne statki linii White Star) w portach, które były zbyt małe na przyjęcie największych liniowców świata. Co ciekawe, to jedyna jednostka tej linii, która przetrwała do naszych czasów.

Choć miała służyć wyłącznie do dowożenia pasażerów, zapasów oraz innych niezbędnych rzeczy na duże statki, jej wnętrza nie odbiegały luksusem od standardów, do których przyzwyczajeni byli najbogatsi pasażerowie ówczesnych czasów.

Miniaturka Titanica?
Jak każde miasto portowe, tak i Belfast ma swój charakterystyczny klimat.


Choć nowoczesna sztuka, który ma go podkreślać, bywa czasem chybiona, to połączenie atmosfery ciasnych, portowych uliczek i irlandzkich pubów wypada naprawdę nieźle.


To całkiem ciekawe, że choć na każdym kroku napotykałem puby, a na lotnisku praktycznie wszyscy podróżni siedzieli w barach i sączyli piwo, nie porównałbym tego z atmosferą "ławeczki pod monopolowym". Ma to swój urok i pasuje do ogólnego wyglądu wyspy.


Nie sposób nie zauważyć dumy, jaką wyspiarze czerpią ze swojego piwa. Bo jak inaczej nazwać fakt, że znajdziecie je nawet w połączeniu z krówkami - innym symbolem narodowym?

To nie tani chwyt marketingowy - cukierki faktycznie smakują piwem i pachną jak gorzelnia
Belfast jest świetnym miejscem na tzw. "Pub Crawl" (czyli chodzenie całą noc od pubu do pubu) czy interaktywne atrakcje (Titanic Belfast), gorzej wypadają za to klasyczne zabytki, które nie zawsze spełniają oczekiwania.

Najdosadniejszym przykładem jest katedra św. Anny (zbudowana na początku XX w. wokół kilkusetletniego kościoła św. Anny), moim zdaniem zeszpecona przez metalowy szpikulec, który nie komponuje się z przysadzistą formą budowli. Oceńcie sami.

Gdzie był konserwator zabytków, gdy instalowano tę rurę? Na zdjęciach wygląda ona o niebo lepiej niż w rzeczywistości
Na szczęście niesmak zmył St. George's Market, który w drodze do innych zabytków kilkukrotnie nieświadomie minąłem.

Ten niepozorny budynek skrywa w środku mieszaninę zapachów egzotycznych przypraw i tradycyjnej wyspiarskiej kuchni
Niegdyś zwykła hala targowa, dziś pełni funkcję kulturalną; ręcznie wyrabiane smakołyki wszystkich możliwych kuchni świata, organiczne produkty, muzyka na żywo i knajpki, w których śniadanie postawi Was na nogi nawet po całonocnej imprezie.

Wewnątrz hala zaskakuje wymiarami i pozornie niekończącą się plątaniną wszelkiej maści ręcznie wyrabianych specjałów
Nie polecam zwiedzania Rynku św. Jerzego na głodniaka... No chyba że się nie spieszycie, wtedy zróbcie to koniecznie i spróbujcie klasycznego "English breakfast" (o ile dacie radę wyłączyć GPS i na chwilę zapomnieć, że jesteście w Irlandii ;-) ).

W drodze na autobus na lotnisko mijam jeszcze dziesiątki pubów i budynków w typowo brytyjskim stylu.



W tym pięciogwiazdkowy Merchant Hotel, który znajduje się w budynku pełniącym do 2006 roku rolę siedziby Ulster Bank.

Dumą hotelu jest największy żyrandol w Irlandii o wadze ponad 400 kg
Oczywiście stolica Irlandii Północnej oferuje o wiele więcej atrakcji niż udało mi się odwiedzić, jednak ważniejsze od odhaczenia ważnych miejsc z listy, jest dla mnie poczucie atmosfery danego miasta. Z ciekawych miejsc, na odwiedzenie z pewnością zasługuje także udostępnione dla turystów wiktoriańskie więzienie na Crumlin Road.

Podsumowanie i... zagadka!

Tak intensywny wyjazd i stosunkowo pobieżne zwiedzanie może wielu osobom wydać się marnotrawstwem czasu i pieniędzy, jednak zważywszy na fakt, że cała wycieczka kosztowała mnie raptem 200 zł, w okresie, w którym cierpiałem na nadmiar pracy i brakowało mi odskoczni od codzienności, uważam, że pomysł był jak najbardziej trafiony.

Gdybym miał przyjechać na "prawidłowe" zwiedzanie, które zajęłoby mi kilka dni i pociągnęło za sobą znacznie większe koszty, prawdopodobnie wybrałbym inny cel podróży i nie poczuł smaku prawdziwego irlandzkiego piwa - polecam!

A zagadka czai się w tytule; założę się, że zdążyliście się zorientować, że opisana dziś Irlandia była "tą daleką". Co w takim razie jest "tą bliską"? Podpowiedź tkwi w początku wpisu, a oparta jest na dość luźnym skojarzeniu z lotniskiem, które będzie celem mojej podróży już niedługo.

Najbardziej "irlandzkie" lotnisko w Polsce to...?

Udostępnij:

1 komentarz:

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com