czwartek, 8 grudnia 2016

Ryanair jednak zrezygnuje z pasażerów transatlantyckich? Nigdy!

Zastanawialiście się kiedyś, jaka jest największa różnica pomiędzy liniami tradycyjnymi i tanimi?

- jedzenie na pokładzie
- bezpłatny bagaż
- darmowa odprawa na lotnisku
- możliwość lotów z przesiadkami na jednym bilecie

Różnice między obydwoma typami linii zatarły się już do tego stopnia, że głównymi wyróżnikami pozostają marka (która może oznaczać wygodniejsze samoloty, bardziej kompetentną obsługę czy milszą atmosferę na pokładzie), ale przede wszystkim możliwość lotu z małego portu regionalnego do największych miast świata dzięki lotom z przesiadką na większym lotnisku.

Pomimo likwidacji wielu typowych dla klasycznych linii usług, jak bagaż oddawany do luku czy bezpłatny posiłek na pokładzie, LOT wbrew pozorom niezmiennie utrzymuje swój klasyczny rodowód, nieustannie rozbudowując siatkę połączeń do najodleglejszych zakątków świata 

W przypadku jakichkolwiek zawirowań czy komplikacji, linia ma obowiązek bezpłatnie przenieść pasażera inny lot oraz zapewnić mu komfortowe warunki oczekiwania. Często wiąże się to również z wypłatą potężnych odszkodowań (od 250 do nawet 600 euro za osobę), co dla tanich linii, które sprzedają bilety w cenach zaczynających się od dosłownie kilku złotych, stanowiło dotychczas praktycznie zaporową barierę (nie licząc kilku linii, które określają się jako tanie, ale w rzeczywistości model biznesowy mają zbliżony do klasycznych rozwiązań).

A loty dalekodystansowe to intratny rynek, choć jego reguły gry znacznie różnią się od tego, na którym Ryanair zdążył osiągnąć spektakularny sukces. Słyszeliśmy kilkukrotnie zapowiedzi Michaela O'Leary'ego o lotach do USA z Warszawy za 10 euro, ponoć plany były już dość zaawansowane. Linia kupiła nawet Boeinga 737 w wersji -700 (w odróżnieniu od standardowej dla siebie serii -800). Oficjalny powód to szkolenie załóg, ale nieoficjalnym były próby sprawdzenia, czy dałoby się zyskownie realizować trasy z Europy Zachodniej (głównie Irlandii) na wschodnie wybrzeże USA.

W tym roku Ryanair oficjalnie zrezygnował z ambicji obsługiwania lotów międzykontynentalnych pod własnym szyldem, za to zaczął przymierzać się do lotów z przesiadką (na początek przez londyńskie lotnisko Stansted, pod specjalnymi warunkami), czego jedną z wariacji był pomysł dowożenia pasażerów na rejsy dalekodystansowe przewoźnikom regularnym. Na karuzeli potencjalnych partnerów krążyły m.in. narodowe linie lotnicze Wielkiej Brytanii - British Airways. Ponoć najbliżej zawarcia konkretnego porozumienia był Norwegian, lecz ostatecznie jedną z przeszkód nie do przejścia okazały się ponoć problemy dotyczące "niezgodności systemów bagażowych".

Gdy wydawało się, że cały pomysł upadł, rynek lotniczy zaskoczył Stephen Kavanagh - dyrektor wykonawczy irlandziej linii Aer Lingus - informując, że do końca roku może zostać zawarta umowa, na mocy której Ryanair będzie dostarczał pasażerów do samolotów spod znaku zielonej koniczynki. Aer Lingus planuje potężną ekspansję opartą na idealnym geograficznie, z punktu widzenia lotów transatlantyckich, położeniu hubów tejże linii.

Ryanair jako bliski partner innej linii? Brzmi to dość niewiarygodnie, jednak świat lotnictwa potrafi być nieprzewidywalny
Pan Kavanagh jako przykładowy rynek dla tego typu rozwiązania podaje Polskę; jego linia lata do naszego kraju jedynie na trasie z Dublina do Warszawy, podczas gdy Ryanair może pochwalić się trasami do stolicy Irlandii z aż 11 polskich lotnisk.

W tym momencie zapala się lampka...

Realizowanie lotów łączonych (tzn. z przesiadkami) wymaga odpowiedniego dowożenia pasażerów do portu przesiadkowego. Zastanawialiście się kiedyś, jak to możliwe, że LOT lata do niektórych polskich miast kilka razy w ciągu dnia, większość z tych samolotów jest wypełniona w zaledwie ok. 50%, a mimo to połączenia nie są likwidowane? Ich celem jest dowóz na (znacznie) droższy lot np. do USA czy Azji, na którym dopiero linia odpowiednio zarabia.

W praktyce oznacza to tyle, że Ryanair musiałby znacznie przemodelować swój grafik (wyloty z Polski rano, powroty wieczorem), by móc być "feeder'em" dla Aer Lingusa. Biorąc pod uwagę już ekstremalnie skomplikowaną łamigłówkę dopasowywania godzin lotów do slotów na lotniskach oraz maksymalnego wykorzystania samolotów i załóg, wydaje się to niemal niemożliwe do zrobienia w zyskowny sposób.

Czy faktycznie tak się nie stanie? Irlandczycy z Ryanaira wielokrotnie udowadniali, że rynek lotniczy jeszcze nie wszystko widział, choć konkretnie na tym polu mają wciąż stosunkowo niewielkie doświadczenie.

Każda konkurencja na rynku oznacza niższe ceny dla pasażerów, choć ciężko mi sobie wyobrazić obniżenie pułapu jeszcze niżej niż zrobił to Norwegian (bilety z Polski do USA można kupić już w okolicach tysiąca złotych).
Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com