niedziela, 23 października 2016

Zakupowe jednodniówki w Luton - ekstrawagancja czy oszczędność z bonusem?

Choć egalitaryzacja latania stała się faktem, a czasy, gdy samolotami latały tylko elity, (słusznie) odeszły w niepamięć, latanie dla samego latania postrzegane jest na ogół jako coś...zdrożnego. Może gdyby ktoś powiedział mi, że w wolnym czasie kupuje bilet dobowy i jeździ autobusem w kółko, uznałbym go za osobliwego człowieka, lecz samolot... O nie, to coś magicznego. Nie zapomnę tych spojrzeń w kierunku startujących samolotów w dzieciństwie.

Wtedy były dla mnie czymś niedostępnym, spoza mojego świata, więc dziś korzystam ile mogę. A schodząc na ziemię, dla świętego spokoju warto jednać znaleźć jakiś powód, choćby bardzo prozaiczny, dla takiej wycieczki. Piknik w Szwecji, wspinaczka w Norwegii, zakupy w Londynie czy sobotni lunch na starówce miasta na drugim końcu kraju? Brzmi ekscentrycznie, ale i elektryzująco. 

Węgierski Wizzair dowiezie nas do Luton z praktycznie każdego lotniska w Polsce
I tu zaczyna się najlepsze; kilka faktów:
FAKT #1 Ceny ubrań w Polsce są jednymi z najwyższych w Europie. Nie, nie w stosunku do średniej pensji, tylko "tak po prostu", nominalnie.

FAKT #2 Do wielu dużych miastach Europy Zachodniej da się "złożyć" jednodniówki z Polski. Lecisz rano, wracasz wieczorem. Nie płacisz za nocleg, a przy odrobinie szczęścia nie trzeba nawet brać urlopu. Najpopularniejszymi wyborami "shop-hopper'ów" są Londyn, Dortmund i Bruksela.

Oprócz zakupów możemy też nacieszyć oczy klasyczną angielską architekturą. Na zdjęciu budynki należące do Uniwersytetu Bedfordshire.
...i w momencie, gdy już myślicie jak szalenie nowobogackim i pretensjonalnym pomysłem jest "latanie do Londka ot tak, na zakupy" pojawia się on, czyli: FAKT #3 Odpowiednio kupione bilety kosztują poniżej 100 zł - suma ta zwraca się praktycznie przy pierwszym większym zakupie pokroju kurtki, bluzy czy spodni. Brzmi zaskakująco? Faktycznie, ciężko uwierzyć dopóki się tego nie zobaczy na własne oczy. W większości polskich sieci odzieżowych praktycznie bez przerwy trwają wyprzedaże, a w praktyce ciężko znaleźć prawdziwe okazje, choć i tak wszystko jest produkowane w Chinach czy Bangladeszu.

Pozostając w temacie "klasycznej" architektury, taki o to, nomen omen, "smaczek" z ulicy nieopodal celu mojego wyjazdu
I tak oto narodził się Primark, czyli sieć, która sprzedaje produkty dokładnie tej samej jakości i pochodzenia, ale z o wiele niższą marżą własną, przyciągając do swych sklepów niezliczone tłumy. Jeśli fajny, prosty t-shirt kosztuje 3-4 funty, to właściwie co kilka dni można iść rzucić okiem i kupić sobie jakiś drobiazg. Mój wybór padł na Luton w Wielkiej Brytanii. Z lotniska można podjechać pod samo centrum handlowe "the Mall" za ok. 2,5 funta autobusem  linii 100 kursującym co ok. godzinę, a przejazd trwa niewiele ponad 10 minut. Jeśli preferujecie spacer, zajmuje jakieś 40 minut i przebiega obok drukarni gazet Daily Express i Daily Star oraz fabryki Vauxhalla (czyli brytyjskiej wersji Opla) produkującej dostawczy model Vivaro.

Samolot linii Easyjet podchodzący do lądowania na lotnisku w Luton. W tle lokalny dealer Vauxhalla, a po lewej stronie ciężarówka wyjeżdżająca z nowymi Vauxhallami Vivaro z pobliskiej fabryki.
Samo centrum miasta nie jest duże, nie należy też z pewnością do najbardziej urokliwych, ale ma w sobie akcenty charakterystyczne dla Wielkiej Brytanii, a spacer głównym deptakiem, położonym tuż obok centrum handlowego, głównej atrakcji naszej wycieczki, nadaje się idealnie do zaczerpnięcia świeżego powietrza w przerwie między "przeczesywaniem" półek poszczególnych sklepów.

Leniwy poranek w centrum Luton. Kilka godzin później spacerujących było tak wielu, że ciężko było znaleźć miejsce, by na chwilę przystanąć.
W okolicy nie brakuje lokali gastronomicznych ze wszystkich możliwych dziedzin kuchni; od typowo angielskich smaków, poprzez kuchnie orientalne, po signum temporis naszych czasów, czyli fast foody wszelkiej maści.

Klasyczna architektura angielskiego miasteczka.
Największą mniejszością narodowościową w Luton są nasi rodacy, których spotkać można na każdym kroku, a co za tym idzie, nie brakuje polskich akcentów w postaci chociażby delikatesów.

Na przestrzeni zaledwie kilkuset metrów znajdują się dwa polskie sklepy o znajomo brzmiących nazwach: "Miód Malina" oraz "Smaczek"
"The Mall" ciągnie się wzdłuż deptaku i jest w pewnym sensie wbudowane w kilku miejscach pomiędzy budynki do niego przystające, zapewniając wyjście z galerii bezpośrednio do centrum miasteczka.

Widok na galerię od strony St. George's Square
Wybór sklepów jest całkiem spory; od najtańszych sieciówek typu Poundland (które w środku są właściwie nawet dwa) czy Primark oraz TK Maxx, po Marks & Spencer (z oddzielnymi częściami: spożywczą i tekstylną), a także wiele innych mniej lub bardziej znanych marek. Wybierając odpowiedni okres podróży, możemy natrafić na atrakcyjne wyprzedaże niemal wszędzie, gdzie wejdziemy i zajrzymy między półki.

Nie można też narzekać na wybór fast-foodów. Mi osobiście do gustu przypadł "Ed's Diner" w stylu amerykańskich lokali z lat '60, serwujący jedzenie adekwatne do wystroju; hamburgery, hot-dogi, steki i inne popularne przekąski w bardzo klasycznej formie (czyli pożywnej i sycącej wręcz do przesady, bez słodkich bułek czy mielonego mięsa). Hamburger z prawdziwym stekiem? Ponoć tak kiedyś wyglądał McDonald's, lecz dziś to ewenement ;-)

Rejestrując się do newslettera w tej sieci restauracji otrzymamy co roku z okazji urodzin kupon na dowolny produkt z oferty za darmo przy zakupie jakiegokolwiek napoju z oferty, co jest niezłą okazją na spróbowanie obfitych kanapek za niewielkie pieniądze.
Widok na George Street z widoczną wieżą ratuszową w drodze powrotnej na lotnisko.
Po zjedzeniu i powrotnym spacerze na lotnisko, doświadczyłem osobiście efektów niekończących się strajków francuskich kontrolerów ruchu lotniczego; niezliczone tłumy podróżnych czekających na opóźnione loty. Panująca na lotnisku dezinformacja i niewystarczająca ilość ławeczek w terminalu uczyniły ten wieczór dość wyczerpującym, szczególnie po tak intensywnym dniu, lecz zdecydowanie było warto!

A co wy sądzicie o lataniu przez pół Europy w celu zrobienia zakupów? Sprytny sposób na tanie i nieklasyczne zakupy czy niepotrzebna fanaberia?
Udostępnij:

2 komentarze:

  1. Pisz dalej, blog jest świetny, a odpowiadając na Twoje pytanie - to doskonała odskocznia od rutyny (szczególnie w ulubionym towarzystwie ;)).

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiele razy latałem na jeden dzień, w tym także na zakupy do Dortmundu czy Londynu i polecam każdemu! A co do samego lotniska w Luton - jest chyba z jednym z najmniej lubianych przeze mnie lotnisk...

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com