sobota, 17 września 2016

Nie tylko patriotyzm - recenzja lotu Tbilisi-Warszawa PLL LOT

Nawet najlepsze wakacje kiedyś się kończą, lecz wizja wyspania się kolejnej nocy we własnym łóżku oraz zobaczenia jednego z mniej typowych lotnisk w tej części świata, zdecydowanie pomagały. Nie mogłem się doczekać wizyty w lounge'u, który miał być zaaranżowany na galerię sztuki. Jednak by zachować chronologiczny i sensowy porządek...

Pierwsze wrażenie

Gruzini są absolutnymi mistrzami podświetlania budynków i zabytków. Dotyczy to praktycznie wszystkich popularnych miejsc, bez znaczenia, czy jest to największy zabytek miasta czy też jedna z kilkudziesięciu malutkich świątyń. Nie rozczarowało mnie też lotnisko, które swym wyglądem nocą, czyli w czasie największych godzin szczytu, wywarło na mnie wrażenie nowoczesnego i światowego.

Niestety to był właśnie jeden z tych przypadków, gdy mało ciekawe miejsce dzięki właściwemu oświetleniu zyskało więcej blasku niż by faktycznie na to zasługiwało.

Jak to ma miejsce w przypadku wielu azjatyckich lotnisk, wstępna kontrola bezpieczeństwa odbywała się zaraz po wejściu do terminalu.

Cisza przed burzą - schludnie wyglądające stanowiska odprawy są zdecydowanie niewystarczające dla lotniska obsługującego w godzinach szczytu kilkanaście lotów, których pasażerami są w większości turyści wracający z wakacji.

Szybki rzut oka i odkryłem w budynku rząd check-inów, Burger Kinga, ciasno upchane kioski poszczególnych linii lotniczych, wypożyczalni i informacji, a przede wszystkim tłumy ludzi dosłownie wszędzie, z czego znaczna część leżała na ławkach lub pod nimi. Sprawiali wrażenie jakby koczowali tak od co najmniej kilku dni.

Tak wyglądała kolejka, gdy trwała odprawa dla pojedynczego lotu. Godzinę później pojawiły się kilkudziesięcioosobowe młodzieżowe reprezentacje różnych państw w lekkoatletyce wraz ze swoim sprzętem i zaczął się check-in kilku lotów jednocześnie. Efekt? Do swojej kolejki można było dotrzeć jedynie z silną pomocą łokci i samozaparciem godnym lepszej sprawy lawirując między kolumnami i budkami wypożyczalni samochodowych.
Oczekiwanie

Dosłownie kilkanaście minut po przybyciu na lotnisko zacząłem z nudów przeglądać radar i...lot z Warszawy zapowiadał się jako opóźniony. Dwie godziny. Jest sezon wakacyjny, grafik lotów napięty do granic możliwości, takie rzeczy się zdarzają. Ale gdy opuszczasz hotel, by niedługo później zorientować się, że zamiast w łóżku, noc spędzisz na metalowej ławeczce (o ile znajdziesz jakiekolwiek wolne miejsce), w człowieka wstępuje zwątpienie.

Po kolejnych minutach werdykt przedstawicieli LOTu - LO724 będzie opóźniony, co wiązało się z opóźnieniem otwarcia check-in'u. To by było na tyle ze śmiałego planu pod tytułem "pozbądźmy się balastu, nadajmy bagaże, przejdźmy kontrole i poczekajmy w jakimś zacisznym kącie".

Co ciekawe, LO724 był opóźniony o ok. 2 godziny codziennie przez ostatnie dwa tygodnie. Jak się później dowiedziałem, wynikało to z napiętego grafiku w związku z wakacjami oraz remontami kilku samolotów LOTu.

Po męce przedzierania się do check-inu i szalenie nieuprzejmej kobiecie drukującej karty pokładowe przyszła pora na kontrolę bezpieczeństwa, która przebiegła szybko, co pewnie wynikało z faktu, iż stwierdzenie, że nie była najdokładniejsza i najbardziej profesjonalna, to najdelikatniejsze określenie z możliwych.

Jeszcze tylko błyskawiczna kontrola paszportowa i wychodzimy wprost na błyszczący sklep wolnocłowy, który dosłownie lśnił. Szkoda, że większość asortymentu stanowiły produkty (głównie wina i inne alkohole oraz słodycze) przeciętnej jakości w cenach kilkukrotnie wyższych niż można dostać w praktycznie każdym markecie w Polsce.

Im dalej w las...

Skoro zakupy nie wypaliły, w kwestii rozrywek mogę jeszcze dodać istnienie jednego baru, który nie przekonał mnie swoim wyglądem i nie zaryzykowałbym posiłku w nim, ale widać pozostałym pasażerom to nie przeszkadzało, bo kolejka była spora (pomimo 4. nad ranem).

Największym rozczarowaniem okazał się business lounge, który planowałem zrecenzować, o czym pisałem jeszcze przed podróżą. Pomijając problemy formalne z wejściem i niekompetentną obsługę, salonik okazał się być ciasny i obskurny, a także pozbawiony toalety. Gości było tylu, że nie udało mi się zrobić zdjęcia. Wybór napojów był bardzo ograniczony, a jedzenie sprawiało wrażenie starego i zdecydowanie nie było według żadnych standardów smaczne.

Skoro większość linii regularnych odlatuje o podobnej godzinie wcześnie rano, jak w saloniku można serwować nieświeże jedzenie? W takim razie kiedy można w nim doświadczyć czegoś (co najmniej) zjadliwego?
Jeśli chodzi o łazienki w strefie ogólnodostępnej, wyglądały jak toalety po Woodstocku - brudne, zdezelowane i zapomniane przez obsługę. Pomimo godzin szczytu, nie zauważyłem nikogo z obsługi dbającego o czystość na lotnisku. Jedną z pań sprzątających udało mi się natomiast dostrzec śpiącą na ławkach obok nieużywanego w danej chwili gate'u.

Boarding

Niestety pierwszeństwo wejścia na pokład dla posiadaczy złotych kart czy pasażerów klasy biznes nie jest zwyczajem znanym na lotnisku w Tbilisi. Wobec konieczności czekania w kolejce po horyzont, postanowiłem przyjrzeć się widocznemu na skraju lotniska Boeing'owi 747-8i linii Cargolux.

Choć to unowocześniona wersja "Intercontinental", sylwetką wiele nie różni się od swojego pierwowzoru, Boeinga 747 z lat '60.
Otwierany dziób znacznie ułatwia olbrzymowi przyjmowanie do swoich czeluści rozmaitych ładunków.
Lot

Z racji późnego wejścia i niemal wszystkich miejsc zajętych, nie zrobiłem zdjęć samolotu, ale był to dokładnie taki sam Embraer 195, którym przyleciałem do Erywania na początku podróży.

Tym razem wybrałem miejsce 4D, po prawej stronie samolotu, tuż za klasą biznes, co umożliwiło mi pochwycenie znad schowka nad głową koca i poduszki pozostałego po pasażerach poprzedniego lotu. W trakcie rejsu było wyjątkowo zimno, w odróżnieniu od trasy do Erywania, gdzie ukrop był wręcz nieznośny.

Boeing 737 gruzińskich linii Airzena oraz Jumbo Jet Cargolux w tle - rzadko spotykane połączenie na europejskich lotniskach
Po zakończonym boardingu i szybkim taxi w stronę pasa, bez kolejnych opóźnień samolot wystartował ok. dwóch godzin po rozkładowym czasie.

Widok na pas na kilka sekund przed rozpoczęciem startu
Sam lot przebiegł bez specjalnych przygód, a mi samemu udało się przespać jego większość. Największą ciekawostką były komunikaty dla osób kontynuujących swoją podróż z Warszawy. Opóźnienie sprawiło, że większość z nich spóźniła się na swoje loty, więc ogłaszanie konkretnych tras, których pasażerowie są proszeni o kontakt, było komicznie długie.

Sytuacja, w której przez 2-3 tygodnie z rzędu codziennie samolot jest opóźniony o minimum 2 godziny, jest niedopuszczalna. Koszty zmian biletów i odszkodowań mogą iść w setki tysięcy złotych, co nie jest pozytywne w żadnym przedsiębiorstwie, a już z pewnością takim, które od lat walczy, by utrzymać się na powierzchni i nie zbankrutować.

Na szczęście lot minął mi szybko. Pozostało przejść kontrolę paszportową i odebrać bagaż, który zastałem w stanie wyraźnie wskazującym na to, że ktoś go solidnie przeszukiwał; pootwierane kieszenie plecaka i wystające z nich ubrania oraz odkręcona/pęknięta butelka wody Borjomi, która zalała połowę plecaka to zdecydowanie ostatnia rzecz, o której marzyłem po całej nocy w podróży.

Podsumowanie

Regularnie przyjmuję postanowienie latania LOTem, by wspierać polską firmą, budować miejsca pracy i nie pozwolić, by marka o tak długiej tradycji upadła. Niestety przy każdym kolejnym locie postanowienie to wystawiane jest na poważną próbę.

Jeśli nasz rodzimy przewoźnik chce być bardziej konkurencyjny poprzez obcinanie niektórych usług (darmowe posiłki czy bagaż), to w porządku, ale nawet najtańsze linie LCC oferują bardziej punktualne połączenia (pomimo zdecydowanie bardziej napiętych grafików) oraz sympatyczniejsze załogi. "Dzień dobry" przy wejściu do samolotu w połączeniu z uśmiechem na twarzy potrafią zdecydowanie odmienić ogólne wrażenie.

Odczucie jakoby każdy pasażer był persona non grata na pokładzie i przeszkadzał stewardessom w odpoczynku poprzez sam fakt swojej obecności, zdecydowanie nie pomaga w poprawie wizerunku, na którą linia przeznacza ostatnio tak ogromne środki.

Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Z ciekawością śledzę wpisy autora bloga i muszę przyznać, że zgadzam się jeśli chodzi o naszego rodzimego przewoźnika LOT. Robią dużo, aby do siebie zniechęcić pasażerów. Leciałam tą linią po raz pierwszy i wspomnień nie mam najmilszych, począwszy od mało sympatycznej i nieuśmiechniętej załogi, po okropnie długie spóźnienie lotu.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com