niedziela, 19 czerwca 2016

Recenzja: LOT Elite Club Lounge - Warszawa Okęcie

Wejście do tego najcichszego i najbardziej kameralnego, a zarazem najlepiej wyposażonego saloniku na stołecznym lotnisku, jest dostępne dla posiadaczy statusów HON oraz Senator (i ich odpowiedników w ramach sojuszu Star Alliance) i odbywa się poprzez Business Lounge "Polonez", do którego wstęp przysługuje również osobom o statusie FTL (Frequent Traveller) w programie Miles and More.

Po przejściu przez nieprzezroczystą parę automatycznych drzwi oczom ukazuje się prosta, aczkolwiek niesłychanie elegancka, lada, za którą siedzi pracownik lounge'u sprawdzający kartę pokładową i "plastik" uprawniający do wstępu do "mitycznego królestwa "frequent travellerów"", znanego większości śmiertelników głównie z filmów, chociażby z obsypanego nagrodami "W chmurach".

Prezentuje historię człowieka (granego przez George'a Clooneya), który 300 dni w roku spędza w podróży, programy lojalnościowe linii lotniczych są dla niego sensem istnienia, a dosłownie każdą wolną chwilę poświęca planom "wyciśnięcia" jeszcze większych zdobyczy milowych ze swych podróży i zakupów. Czy właśnie to miało czekać mnie już za chwilę?

Cóż... nie do końca, gdyż za ścianą czekało elegancko umeblowane, lecz dość ciasne, na szczęście dość puste, a także pozbawione światła słonecznego pomieszczenie.

Główna część LOT Elite Lounge

W głównej części saloniku znajduje się bar z szerokim wyborem alkoholi, soków i napojów gazowanych oraz bufet, na który składa się kilka dań na ciepło (w moim wypadku była to pieczeń w ciemnym sosie, ziemniaki pieczone, warzywa, a także inny rodzaj mięsa), ciastka i tartaletki z owocami sezonowymi, a do tego również kilka rodzajów musli i jogurtów.


Szeroki wybór alkoholi oraz świeżych owoców

Dania na ciepło
Wyrazy uznania należą się dla obsługi, która cechowała się niesamowitym profesjonalizmem, gdy niemal niezauważenie czuwała, by gościom niczego nie brakowało i na bieżąco uzupełniała jedzenie, a przy tym sprawiała wrażenie niesłychanie sympatycznej i dumnej ze swojej pracy, co nie zawsze jest regułą, szczególnie w europejskich liniach tradycyjnych.

Nie tylko PanAm miał swoje charakterystyczne plakaty. Na zdjęciu IŁ-62M - duma LOTu lat '70
To, co uważam za niesłychanie ważne w salonikach lotniskowych, to (oczywiście poza zaspokojeniem głodu po długim locie ;) W tej materii duży plus dla LOTu. Ich nowy lounge bije na głowę większość w tej części Europy) możliwość odpoczynku oraz pracy, do których na ogół niezbędna jest cisza, o którą bywa ciężko w godzinach szczytu.

Zdecydowanie ułatwiają to wydzielone strefy ciszy, jednak ze względu na niewielkie rozmiary saloniku, nie liczyłem na takową...lecz ku mojemu zaskoczeniu ją znalazłem. Ulokowana jest w bardzo przemyślany sposób, gdyż od głównej części oddziela ją kilkumetrowy, wąski korytarz, dzięki czemu uzyskano kameralny efekt.

Nic tylko wyciągnąć nogi, wyjąć laptopa z torby i...zasnąć nad pracą ;)
Podsumowanie

Od czasu przejęcia tego saloniku przez LOT od lotniska, bardzo wiele zmieniło się na plus. Miłym dodatkiem byłby widok na płytę lotniska lub jakakolwiek dostępność światła słonecznego. Lounge ten nie jest, co prawda, zbliżony do tego, co swym najlojalniejszym pasażerom oferują linie takie jak Singapore Airlines czy Cathay Pacific.

Jednak biorąc pod uwagę europejskie standardy, bije na głowę swoją kameralnością i poziomem wykończenia (ukłony dla osoby, która wpadła na pomysł rozwieszenia archiwalnych zdjęć i plakatów z połowy ubiegłego wieku!) większość konkurencji w tej części świata i jest miłą niespodzianką dla osób, które przyzwyczaiły się, że w salonikach na Starym Kontynencie doświadczą jedynie darmowej wody, słonych paluszków i wygodniejszych foteli niż w strefie ogólnodostępnej lotniska.

Udostępnij:

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy artykuł. Zgadzam się z oceną lounge'u i przyznaję,że LOT ciekawie modernizuje swoje 'poczekalnie w przestworzach' :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Odlotowe Podróże | Powered by Blogger
Design by SimpleWpThemes | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com